niedziela, 3 marca 2013

Dziś odeszła moja Pani Maria...

Witała mnie zawsze słowami: "moje serce przyjechało". Jej mały biały domek, opleciony  różami, był jak z bajki.  Przez kilkanaście lat,  prawie w każdą niedzielę, jechałam do niej "ładować akumulatory". Siadałyśmy w kuchni, ja na miękkim fotelu, ona na drewnianej ławie, wyścielonej baranim kożuchem.  Na tradycyjnej kuchni, gotował się obiad, pod kuchnią buzował ogień, a my rozmawiałyśmy pijąc kawę. Zmieniały się pory roku, mijały lata, a Pani M. czekała na mnie w swoim  domku, otoczonym modrzewiami.  Pamiętam jak  założyła " Klub Kochania Ludzi", którego hasłem przewodnim było – precz z rzeczami, liczy się   tylko drugi człowiek.  Nauczyła mnie, że gość to radość, nie kłopot. To ona tłumaczyła i pokazywała,  jakimi prawami rządzi się świat przyrody, i jak łatwo  jest żyć,  korzystając  z  tej mądrości.  Jak  dzieląc się z innymi, można mieć coraz więcej i więcej. Jak  można  kochać i czekać, tęsknić, i cieszyć się ze spotkania. Jak można tak po prostu,  powiedzieć osobie bliskiej,  że jest dla nas ważna. Uczyła mnie rozmawiać o śmierci, przemijaniu, tęsknocie, odchodzeniu. Pokazała jak ważny jest stół,  przy którym gromadzą się ludzie,  ogień pod kuchnią  i potrawy, takie zwyczajne i proste. Dziwiła się, po co ludziom tyle rzeczy...  Nie pożegnamy jej tradycyjnie. Nie odprowadzimy w ostatniej drodze...  Swoje ciało przekazała studentom medycyny.

1 komentarz:

Przepiśnik kuchenny pisze...

miałyśmy szczęście, że znałyśmy TAKĄ osobę...