Koniec świata. Pewnie każdy miał inną wizję tego co się stanie. Zakładał inny scenariusz. A może naprawdę, mieliśmy okazję jedyną w swoim rodzaju, wzięcia udziału w końcu świata. Świata w dotychczasowym wymiarze. Wymiarze obowiązujących zasad, wartości, relacji, komunikowania się. W świecie konsumpcji, zabiegania, braku czasu, tak bardzo potrzebujemy zauważenia, docenienia, wysłuchania, podzielenia się, pobycia przez chwilę. Skoro coś się skończyło, zacznijmy coś od nowa. Dajmy sobie to o co najtrudniej, czego na pewno nie kupimy w żadnym sklepie: chwilę uwagi, podziwu, wysłuchania, uważnego spojrzenia, troski. Zapytajmy, doceńmy, zauważmy. Zatrzymajmy się na chwilę, aby pobyć ze sobą naprawdę.
sobota, 22 grudnia 2012
środa, 12 grudnia 2012
Tego się nie zapomni...
Zima, mróz, śnieg. Wtedy też tak było. Trzaskający mróz, cisza miasta pogrążonego we śnie i tylko szum sunących po śniegu czołgów, zwiastował coś przerażającego. Już wiedzieliśmy o nocnych zebraniach organizowanych naprędce, o aresztowaniach. Informacje docierały wolniej, trudniej, w przeciwieństwie do napięcia i strachu. Co wydarzy się za chwilę, jak zachowa się wojsko, jak odnajdziemy się w nowej rzeczywistości. Jaka ona tak naprawdę będzie. Niedziela i brak teleranka i powtarzany przez cały dzień komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego. Nie do końca rozumieliśmy, co znaczą wypowiadane słowa, ale brzmiały groźnie. Godzina milicyjna. Wojsko na ulicach... Tyle lat minęło od tamtych wydarzeń, a nocy z 12 na 13 grudnia 31 lat temu, nie da się zapomnieć.
W nowym miejscu, nowi my.
Zmiany, zmiany, zmiany i kiedy się dzieją, wielkie zdziwienie, że zachodzą tak łatwo. To czego trzymaliśmy się przez wiele lat, w czym tkwiliśmy, to co było dla nas schronieniem, spełnieniem, przyzwyczajeniem, nagle przestaje być ważne. Dziwimy się, że nie boli, że tak szybko, że nie tęsknimy. Jeszcze nie dowierzamy... Już wiem, że musi przyjść ten właściwy moment, aby to zrobić, aby być gotowym. Jak dziecko kiedy stawia pierwszy krok. Robi go wtedy kiedy wierzy i czuje, że jest już wystarczająco silne. W doświadczaniu zmiany jest podobnie. Kiedy jesteśmy na nią gotowi, sama zmiana dzieje się szybko i bezboleśnie. Dojrzali do zmiany, łatwiej akceptujemy to co nowe, nieznane. Odkrywamy, smakujemy, uczymy się. Bardziej uważni, skupieni. Dalecy od rutyny. Jeszcze nie skazani na powtarzalność, znajomość przedmiotów i czynności. W nowym miejscu, nowi my.
wtorek, 11 grudnia 2012
Mężczyźni też płaczą...
Depresja. Choroba przypisana kobietom. Mężczyznom nie wypada chorować a nawet mówić o depresji. To takie niemęskie. Tak uważa mój znajomy. Tak pewnie myśli wielu mężczyzn. Widocznie jednak , nie jest to tylko problem kobiet, bo właśnie ruszyła akcja: "Powiedz o depresji", skierowana do mężczyzn. Okazuje się, że potrzebują pomocy. W stereotypowym myśleniu, mężczyzna ma być silny, wytrwały, odpowiedzialny, opiekuńczy, zaradny, dbający o rodzinę. Nowoczesny tata, z radością przebywający na urlopie tacierzyńskim. Jak radzą sobie mężczyźni, w tym zmieniającym się społecznie i kulturowo świecie? Na pewno nie jest łatwo, szczególnie, kiedy nie mówiło się nigdy o emocjach, uczuciach, problemach, obawach. Kobiety lepiej sobie radzą. Może nadszedł czas, aby zobaczyć męski świat innymi oczami, podać rękę, wesprzeć?
Jak za dawnych lat?!
Pamiętam czasy, kiedy w sklepach był tylko ocet na półkach, wyroby czekoladopodobne i buty na kartki. Szaliki i czapki robiłyśmy na drutach. Haftowałyśmy, szyłyśmy .... Potem pojawiły się sklepy komercyjne w których było wszystko, ale nie dla wszystkich. Zmieniały się czasy, zmieniały się nasze sklepy. Przybywało towarów. Zachłysnęliśmy się mnogością i dostępnością. Przestało opłacać się robienie na drutach, szydełkowanie, robienie przetworów. Kalkulowaliśmy i wychodziło, że nie warto upiec ciasta, zrobić domową konfiturę, wydziergać szalik, uszyć sukienkę. Wystarczy wyprawa do sklepu... Nasyciliśmy się. Nakupowaliśmy. Naoglądaliśmy tylu pięknych rzeczy, dostępnych w przeróżnych rozmiarach, kolorach, gatunkach. Możemy kupić wszystko, ale chyba coraz mniej cieszymy się z tego faktu. Masowość przestała być atrakcyjna. Szukamy wyrobów z duszą, z sercem. Odnawiamy to co stare, postarzamy to co nowe. Odnajdujemy radość w tworzeniu. Robótki ręczne wracają? Odwiedziłam ostatnio malutką pasmanterię z tysiącem guzików, tasiemek, koronek, wstążeczek i postałam sobie w kolejce, jak za dawnych lat.
niedziela, 11 listopada 2012
Pytania w naszym życiu?!
Czy umiemy pytać? Czy może zamiast pytań, częściej oceniamy, wyrokujemy, osądzamy? Nie pytamy, bo boimy się posądzenia o wścibstwo. Nie pytamy, bo wstydzimy się, że nie wiemy. Nie pytamy, bo nie chcemy usłyszeć odpowiedzi. Nie pytamy i sami sobie udzielamy odpowiedzi. Nie pytamy, ale wypowiadamy się w czyimś imieniu. Nie pytamy, ale wiemy co myślą o nas inni. Nieraz pytamy, ale nasze pytania zawierają tezy, jedynie słuszne. Takie pytania też nie dają przestrzeni do innych punktów widzenia, do dyskusji, do poznania. Prawdziwe pytania nie zawierają wiedzy. Prowokują do odpowiedzi, do
zmierzenia się z tym co niewypowiedziane. Są jak sokratejskie wiem, że
nic nie wiem. Tylko takie pytania, może czasem banalne, naiwne,
powodują, że dowiadujemy się i dalej idziemy już spokojniejsi, bardziej
świadomi. Zwyczajnie - WIEMY.
piątek, 9 listopada 2012
Gdzie powinny się palić?
Wyjeżdżając z mojego miasta, przejeżdżam obok krzyża postawionego przy samej drodze. Upamiętnia on wydarzenie sprzed kilku lat. W motocyklowym wypadku zginął młody kierowca. Smutna, tragiczna śmierć. Szkoda motocyklisty, jego rodziny, znajomych, cierpiących po stracie. Zaraz po wypadku, tuż przy ulicy, postawiono znicze. Zajmowały sporo miejsca, stwarzały zagrożenie dla kierowców, ale również dla osób, które tak blisko ruchliwej drogi, ustawiały je na znak pamięci o zmarłym. Po jakimś czasie postawiono w miejscu wypadku krzyż. Na krzyżu ktoś powiesił kask motocyklowy. Ktoś inny położył wieniec i zapalił znicze. Z okazji świąt i kolejnych rocznic, przybywa na miejscu zdarzenia, nowych oznak pamięci, a w mojej głowie pojawia się pytanie, dlaczego upamiętnia się miejsce wypadku, miejsce tragedii?. Gdzie zapalać świeczki, ginącym w wypadkach? ...
środa, 7 listopada 2012
Refleksja w dniu urodzin...
Jak być dobrym rodzicem. Nikt nas tego nie uczy. Najtrudniejszej roli uczymy się sami. Z głową pełną regułek z fizyki, wzorów matematycznych , zasad pisowni, tablicą pierwiastków chemicznych i datami z historii, uczymy się sami najtrudniejszej roli, roli rodzica. Bez podpowiedzi, wzorów, często na zasadzie prób i błędów, wychowujemy kolejne, i kolejne pokolenia. Podpowiedzią są oczywiście przykłady z naszych domów, stereotypy po które sięgamy kiedy nie wiemy "jak", i nasza inwencja twórcza. W moim domu rodzinnym na przykład, panuje przekonanie, że szacunek należy się rodzicom, tak po prostu z nadania, chyba odgórnego. Nie zaakceptowałam takiego podejścia, bo przecież szacunek to nie jest coś, co można wziąć, dać albo zabrać, zważyć albo zmierzyć. Szacunek to ciężka praca, trwająca nieprzerwanie. Oparta na wzajemnej akceptacji i zrozumieniu. Na miłości i bezinteresowności. Na pomocy i wsparciu. Na popełnianiu błędów i wybaczaniu. Nie myślę o szacunku, kiedy towarzyszę moim dzieciom w ich drodze. Najlepszym miernikiem mojego macierzyństwa jest relacja, jaką mam z moimi dziećmi.
Wszystkiego najlepszego córeczko...
Żegnając...
Jakiś czas temu odeszła moja koleżanka. Pożegnaliśmy ją w obrządku augsburskim. W kaplicy w której odbywała się uroczystość, przed wejściem wpisaliśmy się do księgi kondolencyjnej. Po uroczystości przekazano ją rodzinie. Podczas pożegnania ksiądz opowiedział o drodze jaką przebyła zmarła, o miejscu urodzenia, rodzicach, drodze zawodowej, dzieciach i wnukach. Dziękując za obecność na tej smutnej uroczystości, wymienił, kto wziął w niej udział i skąd przyjechał. Pożegnali ją znajomi, rodzina, przyjaciele. Patrzyła na nas uśmiechnięta z dużego zdjęcia, otoczonego kwiatami. Po wysłuchaniu utworu, który lubiła, odprowadziliśmy ją na cmentarz. Przypomniałam sobie dziś o tamtej uroczystości, żegnając wujka. Ani słowa o zmarłym, o jego życiu, o miłości do przyrody, o rodzinie opłakującej zmarłego. W odczytywanych modlitwach, od czasu do czasu, pojawiało się jego imię i tylko to wyróżniało tę żałobną uroczystość od innych....
wtorek, 6 listopada 2012
Co jest ważne?
"Jeśli coś leży w miejscu do którego nie zaglądasz przez rok to znaczy, że spokojnie możesz wyrzucić rzeczy tam zgromadzone" - tak uważała moja znajoma. Przypomniałam sobie jej sposób na pozbywanie się rzeczy, podczas generalnych porządków. Po co mi tyle rzeczy? To pytanie towarzyszy mi od dawna i bardzo pilnuję, aby nie zagracać sobie przestrzeni. Mój minimalizm życiowy zatacza coraz szersze kręgi. Przestałam segregować rzeczy na te do lasu, na wycieczkę , do ogrodu. Mam tylko te, które lubię i dobrze się w nich czuję. Dwie małe czarne w połączeniu z dodatkami, spokojnie dają radę. Często jadam na mieście, więc ostatnio moja lodówka, wydała się też dużo za duża. Prezenty tylko praktyczne. Informacje tylko te sprzed chwili. Ponadczasowe są tylko książki, płyty, a dziś szukając zdjęć znajomego który odszedł, zobaczyłam jak ważne są, pstryknięte kiedyś fotki. Przechowują naszą historię i nie pozwalają zapomnieć...
poniedziałek, 5 listopada 2012
Listopadowy czas...
Postanowiłam w długi listopadowy weekend, pomyśleć nie tylko o tych którzy odeszli. Odnalazłam kuzynkę z którą nie widziałam się kilka lat. Rozmawiałyśmy o rodzinie, wspominałyśmy naszych dziadków, oglądałyśmy zdjęcia. Więź jaka mnie z nią łączy jest wyjątkowa, jedyna, niepowtarzalna i najważniejsze... wciąż trwa. W listopadowe święto odwiedzamy cmentarze. Coraz rzadziej jednak, spotykamy się z tymi, którzy żyją. Nie ma w naszym kalendarzu dnia, który mobilizowałby nas do celebrowania spotkań, poznawania rodziny, wspólnego biesiadowania. Zajęci tysiącem spraw, cierpiący na brak czasu, zmęczeni codziennym dniem, nie spotykamy się, nie znamy kuzynów, ciotek, wujków. Jak przestarzale i mało nowocześnie, brzmią słowa stryj, wujenka, a przecież to nasza rodzina, to kawałek historii każdego z nas. To podstawa naszej egzystencji. To nasza siła i wartość którą przekazujemy naszym dzieciom, wnukom ... Kto więc powinien być, w tym zabieganym świecie, pomostem między pokoleniami?. Kiedyś tę rolę pełniły domy wielopokoleniowe, do których zjeżdżała rodzina ze wszystkich stron. Domy z pamiątkami, zdjęciami, portretami, naczyniami, serwetami a przede wszystkim, wspomnieniami z przeszłości. I chociaż mamy coraz większe domy, a coraz mniejsze rodziny, to nie ma w nich często, miejsca na spotkania. Może odwiedzając groby, pomyślmy o tych, z którymi możemy się spotkać i porozmawiać. Potem już, w poczuciu winy, pozostanie nam tylko zapalić świeczkę ...
wtorek, 23 października 2012
Uwaga, uwaga, nadchodzi!!!
Jeśli wiedzę o świecie czerpalibyśmy tylko z telewizji albo internetu, to nie pozostawałoby nam nic innego jak tylko, powoli robić zapasy soli i cukru. Z każdej informacji wieje grozą. Katastrofa za katastrofą. Tragizm i nieszczęście. Ostatnio do tych wywołujących drżenie całego ciała, dołączyła informacja o załamaniu pogody. Ma spaść śnieg a termometry będą pokazywały tylko pięć stopni. Niesłychane, odkrywcze, niemożliwe. Anomalia pogodowa na przełomie
października i listopada. Mam wrażenie, że przeżycie zimy w tym roku będzie graniczyło z cudem. Na szczęście
zimę stulecia mam za sobą, więc spokojnie oglądam mapy, które w związku z nadejściem kataklizmu zmieniły kolor na czerwony.
niedziela, 21 października 2012
Poczuć więcej....
Dom na wsi. Na pytanie, czy będę teraz mieszkać na wsi, nie udzielam na razie odpowiedzi. Chcę to poczuć, zapragnąć, zatęsknić. Dziś rano jedziemy do lasu i brodzimy w różnokolorowych, jesiennych liściach. Słońce przebija się przez mgły. Fiśka biega szczęśliwa i zapamiętuje bezbłędnie drogę do samochodu. Z jednym znalezionym grzybem, wracamy. Wjeżdżamy po żółtym dywanie z klonowych liści. Chyba nie będę czekać, aż spadną wszystkie. Szkoda. Tak bajecznie mienią się w słońcu, ale grabienie jest nieuniknione. Kawa w pokoju na piętrze. Przez okno podziwiam błękit jeziora i kolory drzew na wyspie. Tylko moje choinki dzielnie trzymają zielony fason. Brzegiem jeziora, idziemy na spacer. Fiśka moczy łapy, ja kładę się na ławce, wygrzewam w słońcu, czytam. Tak niewiele trzeba, aby poczuć radość, spokój, zachwyt, sens... Im mniej tym więcej. Znów doświadczam trafności tego stwierdzenia. Miasto pozwala nam tak dużo rzeczy zobaczyć, wieś - poczuć. Postanawiam nie wracać do miasta. Dziś nie....
wtorek, 16 października 2012
Pożegnania...
Wczesny poranek. Jadę na wieś. Towarzyszy mi jesienne słońce. Obserwuję przez chwilę niebo. Po jednej stronie widzę gołębie, zataczające koło, machające energicznie skrzydełkami, oblatujące jak zawsze o tej porze, swoje domostwo. Gdzieś w oddali kilkanaście kluczy ptaków, żegnających się na dłużej i odlatujących tam, gdzie cieplej. Lecą skupione i poważne. Kontrolują każdy ruch i pilnują kolejności w szeregu. Od tego zależy bezpieczny lot i dotarcie na miejsce. Wzruszam się. Jednak pożegnania są smutne. Drzewa pozamieniały zielone liście na złote, brązowe, bordowe. Kasztany urodziły swoje dzieci., które zostały skrupulatnie zebrane i odniesione do skupu. Jeszcze tylko jabłonie oblepione owocami, czekają cierpliwie na swoją kolej. W ogrodach trwają ostatnie przed zimą porządki. Za chwilę wszystko otuli śnieg i przyroda bez sprzeciwu czy zdziwienia, spokojnie zapadnie w zimowy sen. I tylko my, jak co roku, będziemy narzekać, na mrozy, na brak mrozów, na śnieg albo jego brak, na zbyt niskie albo za wysokie temperatury itd, itd ....
czwartek, 11 października 2012
Czy dziś coś znaczą?
Słowa, słowa, słowa. Z nich składa się nasze życie. Wypowiadamy ich tysiące, setki tysięcy, a może miliony. Są podstawą naszego istnienia, porozumienia, wzajemnych relacji. Dogadujemy się i tworzymy pary, grupy, społeczności. Jedni gadają mniej , drudzy więcej. Jedni gadają i nie można wejść im w słowo. Innych trzeba "ciągnąć za język". Nasz sposób porozumiewania się, ewoluuje wraz z nami. Od staropolskiego, jakże dziwnie brzmiącego w naszym świecie, do wypełniającego naszą przestrzeń, często skrótowego, wulgarnego, slangowego. Słowa, słowa słowa. Często, nic nie znaczące. Wypowiadane aby wykreować siebie, zabłysnąć, zaistnieć. Słowa za którymi nic nie ma. Słowa puste, bez znaczenia. Słowa które coś obiecują, w które wierzymy, które są dla nas ważne. Słowa które tak łatwo się dewaluują i obnażają rzeczywistość. Słowa bez pokrycia. Słowa nadużywane. Słowa rzucane na wiatr. Stwierdzam, że słowa są przereklamowane. Wyświechtaliśmy większość słów tak ważnych, w byciu ze sobą. Robię się dziwnie podejrzliwa słysząc: kocham, przyjaciel, przyjaźń, na zawsze, do końca życia..... Zamiast słów poproszę o czyny!
środa, 10 października 2012
Zmiana. No tak, ale jak?
Moderator zmiany. Szkolenie bardzo ważne z różnych względów. Już nic nie będzie takie samo- tak stwierdziliśmy w podsumowaniu tego, co wydarzyło się podczas dwóch, czterodniowych warsztatów. Zmiana, tak wszechobecna w naszym świecie, jest jedynym stałym elementem naszego życia. . Doświadczamy jej, nawet jeśli tego nie chcemy. Jak uczestniczyć w zmianie? Jak poradzić sobie z lękiem, który jest naturalnym towarzyszem nieznanego? Jak zaakceptować zmianę? Odpowiedzi na te pytania szukaliśmy na warszawskim spotkaniu. Szukaliśmy i poddawaliśmy się zmianie, w atmosferze wzajemnego zrozumienia i akceptacji. Dzieląc się własnymi spostrzeżeniami i emocjami. Dając sobie przestrzeń do wyrażenia tego, czego doświadczamy i z czym sobie nie radzimy. Śledziliśmy procesy zmian, które działy się w nas, chociaż pewnie nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, że one się już dzieją. A wszystko to, pod okiem doświadczonej, empatycznej, towarzyszącej nam trenerki. Dzięki niej zobaczyliśmy, że szacunek, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, empatia, wiara w mocne strony każdego z nas, daje przestrzeń do odkrywania siebie, własnej kreatywności i potencjału. Pozwala na "wyjście z cienia", na zaistnienie, na wyciągnięcie ręki po marzenia. Taka oczywista oczywistość, a jakże często gdzieś zagubiona w towarzyszącej nam w życiu, krytyce, ocenie, zazdrości, walce o miejsce.......
niedziela, 16 września 2012
NARESZCIE!!!
Tak długo czekałam na spełnienie tego marzenia. Zastanawiałam się jak to będzie... i już wiem jak wygląda wschód słońca i poranna cisza jeziora, które podziwiam z okna. Wiem jak smakuje kawa na tarasie i wieczorne rozmowy przy świecach. Pierwsi goście..... Jakaś niespożyta energia wypełnia mnie, od rana do wieczora. Jeszcze do zagospodarowania ogród, ale co tam, pierwsze kwiaty już rosną. Na wiosnę rozkwitną malwy i tulipany. Zakochałam się w szarych klamkach, idealnie pasujących do białych drzwi i kaflach, w moim ukochanym biało-czarnym kolorze. Brakuje jeszcze paru rzeczy, ale wszystko to co potrzebne do zamieszkania, już jest. Uczę się nowego miejsca i oswajam z ciszą wypełniającą przestrzeń. Oglądam nowe obrazy za oknem. Niebieska tafla jeziora i zielone drzewa. Jeszcze zielone, ale już za chwilę... Wieczorem szczekające psy przywołują obrazki z dzieciństwa. Noc, zupełna ciemność utrudniająca dotarcie do łóżka i szczekanie wiejskich psów. My na wakacjach a one stróżujące dzielnie, pilnujące swoich obejść. Ciekawe czy Fiśka zmieni swoje obyczaje i też będzie czuwać w nocy? Ostatnie miesiące, tak bardzo pracowite, intensywne, rodzinne, ważne, niepowtarzalne...... zatęskniłam za pisaniem.
sobota, 30 czerwca 2012
Cyrk przyjechał!
Przyjechał cyrk. Rozstawił, a może bardziej pasowałoby tu określenie poupychał, jakby trochę wstydliwie, swoje namioty na małym kawałku trawnika przy centrum handlowym. Cyrk Zalewski. Jeszcze niedawno przyjazd cyrku do miasta był wydarzeniem , ściągającym tłumy. Kiedy do miasta przyjeżdżał cyrk, zajmował najbardziej eksponowane miejsce. Jakby "rozsiadał" się na kilka dni, na zielonym trawniku i wzbudzał zainteresowanie dużych i małych. Odświętnie ubrani zasiadaliśmy na drewnianych ławkach i z otwartą buzią przeżywaliśmy akrobacje pod sufitem namiotu. Wyczekiwaliśmy występów zwierząt, szczególnie ryczących z niezadowolenia lwów. Potem jeszcze parada koni, chodzące na dwóch łapkach pudle, biedne słonie, które musiały usiąść na małym stołeczku, skaczące małpki i tresowane gołębie. Jakże żałośnie wygląda dziś cyrk i tylko nazwa, wydaje się bardzo adekwatna do tego, co dzieje się w środku namiotu.
sobota, 23 czerwca 2012
Truskawkowe wspomnienie.
Jeszcze o truskawkach, bo temat wróci pewnie dopiero za rok.Truskawki to wspomnienie z dzieciństwa, kiedy w wakacje jechałam do babci i tam, czekała mnie uczta truskawkowa. Uczta w zbieraniu, jedzeniu, szypułkowaniu i odwożeniu do skupu. Kiedy przyjeżdżałam, przez pierwszy dzień byłam gościem i mogłam rozkoszować się ukochanym klimatem wiejskiego domu, i zaczarowanego podwórka mojej babci. Na drugi dzień, mój status gościa odchodził do przeszłości i po śniadaniu, maszerowałam na pole truskawkowe. Miałam do wyboru zbieranie, albo szypułkowanie zebranych owoców. Wesoło było i podczas zbierania, i w trakcie szypułkowania. Moja niecierpliwość była jednak wystawiana na ciężka próbę. Truskawki zapełniające dość szybko wiklinowy koszyk, nie przerażały mnie tak, jak zbieranie jagód. Na sezon truskawkowy przyjeżdżała cała rodzina, ze wszystkich "stron świata". Był to czas nie tylko pomagania babci przy zbiorach, ale również najpiękniejszy czas bycia ze sobą, opowiadania i wspominania, a obrazki z tamtych lat pozostały do dziś. Pamiętam jak z moją kuzynką, napełniłyśmy wielką miskę truskawkami z własnoręcznie zrobionym makaronem, zamknęłyśmy się w pokoju i założyłyśmy się, która więcej zje. Oj, długo po tej uczcie, nie mogłam nawet spojrzeć na to letnie danie. Inny obrazek to wóz drabiniasty pełen koszyków z truskawkami i konie, które odwoziły nas do skupu, ciągnąc z wysiłkiem zapakowany wóz. Głowy podskakiwały nam kiedy wracaliśmy już bez obciążenia, pędząc drogą z kostki brukowej. Truskawki królowały w całej wiosce. Na truskawkowe wakacje czekało się cały rok. Do zbiorów potrzebne były duże i małe ręce.Wszystko się zmieniło, tylko truskawki pachną wciąż tak samo...
poniedziałek, 18 czerwca 2012
Truskawkowe pole.
Czerwiec to sezon truskawkowy. Pilnuję aby nie przegapić bo wiem, że trwa krótko. Jadę więc po truskawki do pobliskiej wioski. Przez przypadek trafiam na plantację i po kilku zdaniach zamienionych z jej właścicielką wiem, że za chwilę będę jadła najlepsze truskawki na świecie. Odbieram je wprost z miejsca zbiorów, w namiocie rozstawionym na polu, wypełnionym truskawkowym zapachem. Delikatne, soczyste, pachnące, dojrzałe. Na truskawkowym polu pracuje kilkadziesiąt osób. Zielone pole i pochylone plecy zbieraczy napełniających owocami wiklinowe łubianki. W kolorowych strojach, przypominają mi kadr z "Chłopów" czy "Nocy i dni". Przez chwilę towarzyszę właścicielce plantacji. Każda ze zbierających osób ma swój numerek. To przy nim zapisywany jest napełniony owocami, kolejny koszyk. Im więcej zapisanych koszyków tym większa wypłata na koniec dnia. Tuż obok, truskawkowymi skrzynkami zapełnia się samochód, transportujący owoce do przetwórni. Liczy się czas, więc nie przeszkadzam. Pakuję swoje truskawki do samochodu. W prezencie dostaję jeszcze bochenek własnoręcznie upieczonego chleba na zakwasie, z ziarnami słonecznika. W domu smażę konfiturę z truskawek, taką prawdziwą jak kiedyś. W nowym domu w zimowy wieczór, z upieczonym drożdżowym ciastem, będzie najpiękniejszym przypomnieniem truskawkowego pola.
niedziela, 17 czerwca 2012
W czym jesteśmy podobni?
Tuż za miedzą, słowiańska wioska. W ramach warsztatów, przenoszę się wraz z grupą, w czasy bez reklam, telewizorów, telefonów. Zwiedzamy chałupy pokryte strzechą. Niskie z małym wejściem, aby nie uciekało ciepło. W centralnym miejscu, palenisko. Dokoła drewniane ławy do spania. Wyprawione skóry upolowanych zwierząt, do przykrycia. Na suficie suszące się zioła. Drewniany stół, gliniane naczynia. Kilka domów skupionych wokół studni i miejsce na handel. Najważniejszy i najbogatszy we wsi, to kowal i garbarz. Jeszcze miejsce do którego wstęp ma tylko ksiądz. Wszystko otoczone drewnianymi, ostro zakończonymi słupami chroniącymi przed wrogiem. W pobliżu rzeka. Do handlu i do codziennego życia. Przez chwilę, wcielamy się w rolę Słowian. Strugamy drewniane łyżki, w rozżarzonym miechem palenisku, ogrzewamy kawałek metalu i ciężkim młotem wykuwamy noże. Z kolorowych włóczek, pleciemy bransoletki. Nawlekamy koraliki na skórzane rzemienie i zawieszamy na szyi. Zajmuje nam to kilka godzin, a przecież trzeba jeszcze w żarnach zmielić ziarno na mąkę, upiec chleb i zdążyć ze wszystkim przed zachodem słońca... Leżę sobie na drewnianej ławie, w samym środku słowiańskiej wioski, wygrzewam się w słońcu i rozmyślam, jak było kiedyś i jak wielu zmian dokonał człowiek. Wyobrażam sobie tamtych ludzi, przeniesionych do naszego ucywilizowanego, zabieganego świata. Pewnie byliby zdziwieni tak samo jak my teraz, wcielając się w ich role. Ale jest coś, w czym bardzo upodobniliśmy się do tamtych czasów. To bycie w ciągłym kontakcie... oni na wyciągnięcie ręki, my na wyciągnięcie telefonu. Historia zatoczyła koło!?
niedziela, 10 czerwca 2012
Wybieram mecz!!!
Dziś się rozmarzyłam... Wyobraziłam sobie nasz kraj jako organizatora wszystkich rozgrywek piłkarskich. Nie tylko europejskich, ale światowych. Każdy kto miałby ochotę zagrać, przyjeżdżałby do nas i na naszych pięknych stadionach, kopałby piłkę od rana do nocy. My przyjmowalibyśmy wszystkich serdecznie i dekorowalibyśmy samochody i domy. W strefach kibica i przed ekranami rozstawionymi w różnych miejscach, integrowalibyśmy się i dopingowalibyśmy piłkarzy. Po rozegranych meczach, do późnych godzin nocnych, trwałaby zabawa w lokalach i na ulicach. Uśmiechalibyśmy się do siebie i jednoczyli we wspólnej sprawie trzymania kciuków, za kolejną drużynę. Telewizja nadawałaby transmisje, a największym zmartwieniem byłaby pogoda, może chore gardła i niewyspanie ...
Zupełnie nie interesuję się sportem, nie wiem o co chodzi w rzutach karnych, nie wiem, kiedy jest spalony. Nie znam nazwisk piłkarzy i nie wiem, która drużyna ma szansę na wygraną. Nie interesuje mnie, kto gra w drużynie narodowej i nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego tylu facetów biega za jedną piłką. Jeśli jednak miałabym do wyboru, sfrustrowanych, narzekających, niezadowolonych, jątrzących polityków, albo mecze, zdecydowanie wybrałabym to drugie.
wtorek, 5 czerwca 2012
Dlaczego to robią???
Czuję, że symbolem tegorocznego lata będzie PSZCZOŁA. Życie pszczół, podobno najpiękniej opisał Maurycy Maeterlinck. Tak twierdzi "mój pszczelarz". Poszukałam i zamówiłam książkę wydaną w Polsce w 1923 roku, dostępną już tylko w antykwariatach. Maeterlinck zawarł w niej, swoje dwudziestoletnie obserwacje życia pszczół i opisał je językiem staromodnie brzmiącym, ale w sposób poetycko-filozoficzny. A to jedno z pytań z tej książki, na które nie znam odpowiedzi:
"W imię czegoż to sto tysięcy dziewic podejmuje dobrowolnie takie brzemię pracy, jakiego by nie uniósł żaden niewolnik człowieczy pod razami bata. Dlaczego też wyrzekają się pszczoły snu; rozkoszy miodu i wywczasów brata swego, motyla? Mogłyby przecież żyć jak on. Nie popędza ich do pracy głód. Na pożywienie starczą każdej dwa lub trzy kwiaty. Czemuż tedy oblatują dwieście do trzystu kielichów, gromadząc skarby, których słodycz pozostanie im zupełnie nieznana". M. Maeterlinck
Ktoś zna odpowiedź?
... i jeszcze do obejrzenia: http://www.youtube.com/watch?v=B1B2xEtJuTU
"W imię czegoż to sto tysięcy dziewic podejmuje dobrowolnie takie brzemię pracy, jakiego by nie uniósł żaden niewolnik człowieczy pod razami bata. Dlaczego też wyrzekają się pszczoły snu; rozkoszy miodu i wywczasów brata swego, motyla? Mogłyby przecież żyć jak on. Nie popędza ich do pracy głód. Na pożywienie starczą każdej dwa lub trzy kwiaty. Czemuż tedy oblatują dwieście do trzystu kielichów, gromadząc skarby, których słodycz pozostanie im zupełnie nieznana". M. Maeterlinck
Ktoś zna odpowiedź?
... i jeszcze do obejrzenia: http://www.youtube.com/watch?v=B1B2xEtJuTU
poniedziałek, 4 czerwca 2012
Nie nasz interes?
.... i otworzyły się okna. Tak intensywnie, dawno nie było. Dużo pracy, pomysłów, wzruszeń i rozmów z ciekawymi ludźmi. Każdy człowiek to osobna historia. Historia niepowtarzalna. Dziś opowieść o pszczelarzu, konserwatorze zabytków i jego pszczołach. Jadę na wieś, po miód, ale jeszcze nie wiem, że miód który kupuję jest najlepszym miodem na świecie, wyprodukowanym przez pszczoły z pyłków kwiatowych, bez dodatku cukru. O pszczołach już pisałam, ale dzisiejsza historia bardzo mnie poruszyła. Po raz kolejny zobaczyłam, jak niszczymy przyrodę, bezbronną i słabą. Tak nam się wydaje, tak o niej myślimy, ale mam przeczucie, że w przyrodzie nic nie ginie i nic, nie dzieje się bezkarnie. Zapłacimy, a właściwie już płacimy za bezduszność, bezmyślność, bezkompromisowość. Pszczoły, małe mądre, pracowite, produkujące miód, pyszny, zdrowy, leczniczy. Ich zadanie jest proste. Poszukać kwiatów, zapylić, nazbierać pyłków, przynieść do ula, i "wyprodukować" miód. Proste ale jakże niebezpieczne, od kiedy człowiek stosuje chemię. Tego pszczoły nie potrafią przewidzieć, kiedy, w jakim miejscu i o której godzinie, lot z pyłkiem do ula, będzie śmiertelnie niebezpieczny. Giną więc. Kiedyś duże gospodarstwa rolne miały obowiązek informować o opryskach, teraz nikt tego nie robi. Nie nasz interes? Pszczół też nie!
wtorek, 29 maja 2012
Zamiana...
Kolejne spotkanie z moimi młodymi kandydatkami na biznesmenki. Rozmawiamy i wizualizujemy, jak to będzie, kiedy zaczną działać. Szukamy miejsca na siedzibę nowej działalności. Oglądamy piękny stary budynek z czerwonej cegły, zaniedbany, zamknięty na cztery spusty. Ja się zachwycam wiejskimi klimatami, one nie widzą tego co mają na wyciągnięcie ręki. To, co dla mnie wartościowe i piękne, dla nich jest bez znaczenia. Marzą o centrach handlowych, traktując mieszkanie na wsi jak wygnanie, a może karę. Odcinają się od tradycji, obyczajów wiejskich i nieudolnie próbują zaszczepić miejskie klimaty. Powstają więc miastowsie. Wieś upodabnia się do miasta, a moja koleżanka w mieście, właśnie komponuje wiejski ogród. Miasto tęskni za spokojem i sielankowością wsi, a wieś marzy o mieście, ale tylko na chwilę, bo kiedy przyjeżdża po zakupy, do urzędów , z radością wraca do siebie, i dalej marzy. Mieszczuchy coraz częściej wyprowadzają się na wieś i żyją w sposób tradycyjny, piekąc chleb, kisząc kapustę, sadząc malwy. Ciekawe zjawisko przemieszczania się. O wieś, z mieszczuchami żyjącymi po wiejsku, jakoś jestem spokojna. Ciekawe co przeniosą do miast, mieszkańcy wsi?.
niedziela, 27 maja 2012
Skrzynka na listy?
Skrzynka na listy. Nazywa się na listy, a w niej same rachunki do zapłacenia. Przestaliśmy pisać listy, bo o czym tu pisać, jeśli codziennie opowiadamy o sobie, o tym, co lubimy, czytamy, jemy. Informacja o nas, trafia od razu do kilkudziesięciu, a może nawet do setek, naszych znajomych na facebooku. Zaglądamy na portal, "wrzucamy" informacje, no może zerkniemy na to co pod spodem, ale raczej lubimy, jak jest krótko, zwięźle i na temat. Hasło, myśl, zdjęcie, i biegniemy dalej, aby jutro, pojutrze, znów zerknąć. Nie pytamy, nie rozmawiamy, nie zadajemy pytań. Taka konwersacja w jedną stronę. Kiedyś było inaczej. Chyba wcale nie płaciliśmy rachunków, bo w skrzynkach czekały na nas listy, kartki z podróży i z życzeniami na święta, imieniny, urodziny od przyjaciół, znajomych, rodziny, ale wcale nie pamiętam w skrzynkach rachunków. Miałam mały kluczyk do skrzynki pocztowej i codziennie po szkole, sprawdzałam jej zawartość. Pamiętam jak biło mi serce, kiedy wyjmowałam białą kopertę zaadresowaną do mnie. Nawet nie musiałam czytać. Ten sam charakter pisma, ten sam rodzaj koperty, ten sam znaczek ze stemplem miejscowości, z drugiego końca Polski. Wbiegałam po schodach i nie mogłam się doczekać, kiedy rzucę teczkę, otworzę kopertę i wyjmę kilka kartek w kratkę, zapisanych drobnym , starannym pismem. Wiedziałam, że im szybciej odpiszę, tym znów będę mogła biec z nadzieją ze szkoły, by sprawdzić skrzynkę na listy. Było też niebezpiecznie, kiedy mój ojciec, wręczył mi list mówiąc: ktoś napisał do ciebie, ale po nazwisku na kopercie można sądzić, że nie wie, że wyszłaś za mąż. Zrobił to niestety, w obecności męża...
poniedziałek, 21 maja 2012
"... kiedy Bóg drzwi zamyka...."
W naszym życiu, towarzyszą nam osoby, z którymi spotykamy się od czasu do czasu. Z moim znajomym spotykam się na festiwalu i co pięć lat, organizuję, i obchodzę wspólnie z nim, jego bardzo dorosłe urodziny. W tym roku, był to czas dla niego szczególnie trudny, tym bardziej staraliśmy się, zrobić mu niespodziankę. Zebraliśmy grono przyjaciół i po projekcji w naszym klubie filmowym, nie zdradzając wcześniej naszych planów, zaprosiliśmy go na spotkanie. Był przekonany, że będzie to dyskusja o filmie, i nie spodziewał się, że czekamy na niego, aby zaśpiewać, sto lat i wręczyć akredytację na festiwal, na którym nigdy nie był, chociaż jest twórcą naszego festiwalu, i wielkim miłośnikiem filmu. Był bardzo wzruszony, a ja przestraszona przez chwilę, czy z nadmiaru wrażeń wytrzyma jego serce. Tort, świeczki, prezenty, cieple słowa, plany związane z wyjazdem na festiwal.... Spotkałam go wczoraj. Przegadaliśmy kilka godzin. Powiedział do mnie: wiesz, jest taki wiersz Twardowskiego: "kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno". To fakt, prawdziwe słowa szczególnie, kiedy mamy wrażenie, że coś się kończy i jeszcze nie wiemy, co będzie dalej. Wystarczy spokojnie poszukać, otwartego okna ...
sobota, 19 maja 2012
Sobota w .....
Sobota na budowie. Spotkanie z kolejnym wykonawcą. Widzę ile jeszcze prac przede mną, ale rozmawiam o pracach wykończeniowych i to najbardziej przybliża mnie do końca. Odwiedzam młodych ludzi, aby obejrzeć schody i potwierdzić rzetelność stolarza, któremu mam zlecić prace. Ciekawi mnie skąd są i jak im się mieszka. Zostawili duże miasto i od dwóch lat mieszkają w nowym domu, oglądając z tarasu jezioro, zachody słońca i rozkoszując się ciszą wokół. Odwiedzam moją sąsiadkę, z którą planujemy dosadzenie głogów, rosnących przy ulicy. Wprawdzie przepięknie zakwitły małymi różyczkami, ale cała aleja pamięta czasy przedwojenne i niektóre drzewa, trzeba koniecznie zastąpić nowymi. Kolejny przystanek na mojej ulicy. Niestety Fiska zostaje w samochodzie. Na tym przystanku nie wysiada, pamiętając o niezbyt przyjaznym powitaniu, przez psa mojej koleżanki. Minęło wprawdzie już kilka lat, ale pamięć ma doskonałą. Oglądam krzewy i byliny posadzone z myślą o moim ogrodzie. Kawa na ławeczce przed domem, chwila rozmowy i snucie planów na najbliższe miesiące. Ostatni przystanek, bo kończy się dzień. To moi umuzykalnieni znajomi. Grają, śpiewają, koncertują. Jemy kolację, rozmawiamy, a ja zerkam na płynące chmury, wygrzewającego się kota w ostatnich promykach zachodzącego słońca, na zasypiającą na trawniku Fiśkę i tak nie chce mi się wracać......
piątek, 18 maja 2012
Dzikość serca...
Cudowny wieczór z muzyką flamenco. Muzyka która rozgrzewa, zagrzewa, zachęca, ośmiela, opowiada, wyzwala, dodaje sił. Słuchając, ma się ochotę wyjść na parkiet i zatańczyć. Flamenco, to taniec kobiet i dla kobiet. W tym tańcu stają się piękne, pewne siebie, dumne i odważne. Skupiają na sobie męskie spojrzenia. Wzbudzają zachwyt, wyzwalając niesłychaną siłę i energię. W ich tańcu jest opowieść o życiu, miłości, cierpieniu, tęsknocie, radości. Jest zmysłowość i szaleństwo. To ten rodzaj muzyki, która prowokuje i zaprasza. Ma się ochotę wyjść i wytupać, wszystko to co nas wypełnia, co kryje się w zakamarkach, co chcemy powiedzieć światu. Chwila rozmowy i zaproszenie na mój ukochany festiwal. Pomysł na wieczór w klubie festiwalowym, z muzyką, a może też krótkim warsztatem i zaproszeniem gości, do zatańczenia flamenco. Po dniu spędzonym w kinie, wytańczymy emocje.
Mistrz w naszym życiu.
Mistrz, mentor, autorytet. Jak dobrze spotkać go na swojej, życiowej drodze. Mistrz wie. Słuchamy więc jego rad i podpowiedzi, wierząc, że nie zrobi nam krzywdy, nie wyśmieje, nie zostawi w potrzebie. Ufamy i podziwiamy. Towarzyszymy, podpatrując i ucząc się. Wiemy coraz więcej, widzimy wnikliwiej, wybieramy własny styl, wypowiadamy własne poglądy, stawiamy granice, dorastamy. To trudny moment dla mistrza i ucznia. To dobry moment, aby dowiedzieć się, czy mieliśmy do czynienia z prawdziwym mistrzem. Co wyróżnia prawdziwego mistrza? Mistrz ma uczniów, mistrz nie ma "fanów". Uczniowie prawdziwego mistrza, stają się samodzielni, nie tworzą sekty wielbicieli, czy grup wzajemnej adoracji. Prawdziwy mistrz, cieszy się z sukcesów swoich uczniów, jest z nich dumny, śledzi ich losy, szanuje ich wybory, pozwala iść własną drogą. Kiedyś Gustaw Holoubek na pytanie, czy jest autorytetem, odpowiedział: "autorytet nie wie, że jest autorytetem, gdyby wiedział natychmiast przestałby nim być". Myśl Nitzchego jest następująca: "źle się wywdzięcza mistrzowi, kto zawsze tylko jego uczniem zostaje".
czwartek, 17 maja 2012
Spełnienie marzeń.
Moje marzenie to dom, pełen ludzi. Miejsce, gdzie można przyjechać i być. Odpoczywać, czytać, rozmawiać, słuchać muzyki, oglądać filmy. Być ze sobą, ale nie zmuszać się do bycia. Odjeżdżać i wracać, aby znów, przy kominku, nie spiesząc się, przegadać całą noc. Poranna kawa, spacer, rower, książka na tarasie. Świeże ryby prosto z jeziora i jajka od szczęśliwych kur, grzyby z pobliskiego lasu i owoce prosto z drzew. Mała spiżarnia, wypełniona słoiczkami z przetworzonymi pysznościami. Upieczone ciasto do kawy i przyrządzone dania, czekające na gości. Do tego koniecznie, instrumenty do grania i śpiewniki dla wszystkich. Jestem coraz bliżej spełnienia tych marzeń. Zadania wytyczone, plan realizacji zatwierdzony, przyjacielska pomoc bezcenna i za chwilę finiszujemy. Wyłania się nawet skład kapeli. Wygląda na razie dość nowatorsko, perkusja i pianino, ale pewnie dołączą też, inne instrumenty. Budowa domu to niezła lekcja sprawdzenia własnych umiejętności wytyczania celów, planowania , podejmowania decyzji i realizowania ich konsekwentnie, krok po kroku. Jeśli do tego dochodzą akrobacje finansowe i zmagania z naszymi "kochanymi" budowlańcami, to zrealizowanie marzenia pod tytułem DOM, zapisuję do tych trudniejszych!!!
sobota, 12 maja 2012
Odwróceni plecami!?
Profesor Bauman wymienia trzy filary na których opiera się nasza egzystencja. Zaufanie, solidarność i odpowiedzialność. Może powinnam użyć czasu przeszłego, bo coraz rzadziej występują w naszym życiu jednocześnie. Jeśli brakuje nawet jednego, nasze życie kuleje. Przestajemy być pewni siebie, brakuje nam odwagi, z lękiem przemykamy przez życie. Czasy w których żyjemy, nie dają nam poczucia bezpieczeństwa, ale to nie czasy są winne, tylko my sami. Tak jest łatwiej, prościej i chociaż nie do końca uczciwie, i odpowiedzialnie, to do przodu, bez oglądania się na tych, których zostawiamy, gdzieś po drodze. A przecież zaufać to uwierzyć, że osoba której ufam, nie zrobi mi krzywdy. Zaufać to uwierzyć, że możemy na siebie liczyć. Zaufać to uwierzyć, że nie jesteśmy sami. Zaufać to uwierzyć, że w trudnych chwilach, będziemy solidarni i odpowiedzialni wobec siebie. Kiedy jesteśmy odpowiedzialni i solidarni, nie robimy sobie krzywdy, nie obrzucamy błotem, nie robimy świństw i nie kopiemy dołków. Wprawdzie nasze przysłowie przestrzega, że "kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada", ale jakże często o tym zapominamy. Pewnie, kiedy mamy tysiące znajomych na facebooku, doświadczamy szczególnego rodzaju wspólnoty. Wrażenia, że nie jesteśmy sami. Tak łatwo jednym kliknięciem, dodać do znajomych kolejną osobę. Można też jednym kliknięciem taką znajomość odrzucić. Proste i bezbolesne. Pewnie niektórzy, nawet tego nie zauważą. W życiu, już tak łatwo nie jest. Odrzuceniu zawsze towarzyszy ból, smutek, cierpienie, poczucie krzywdy. Potrzebujemy czasu, aby pozbierać się i wyruszyć w dalszą drogę. Zranieni, odrzuceni, tracimy wiarę. Im bliższa relacja tym bardziej cierpimy. Wprawdzie pod wpływem takich doświadczeń, budujemy sobie bezpieczny pancerz, ale przecież on nie ułatwia nam, wchodzenia w kolejne relacje. Czy staniemy się społeczeństwem pancerników, nieczułych i nieufnych? Kończy się czas wielkiego przemysłu, ciężkiej pracy w fabrykach. Nadchodzi czas, kiedy będziemy sobie nawzajem wyświadczali przysługi. Ja upiekę ciasto, bo potrafię to robić, a ty, uszyjesz mi sukienkę, ktoś napisze książkę, w zamian inny, zaopiekuje się dzieckiem itd,itd. Czy to będzie zapowiadany koniec świata. Pewnie w pewnym sensie, tak. Koniec świata w którym, jesteśmy do siebie odwróceni plecami. Początek świata w którym, staniemy się dla siebie ważni i potrzebni.
czwartek, 10 maja 2012
Wystarczy podjąć decyzję.
Matury. Jakże ważny czas dla młodych ludzi. Czas sprawdzenia zdobytej wiedzy, zmierzenia się z własnymi możliwościami i ograniczeniami na egzaminie, nazywanym egzaminem dojrzałości. To termin bardzo umowny, bo oczywistym jest, że niektórzy do tej dorosłości, będą dorastać i dorastać... Dziś eleganccy i odświętni, zestresowani ale pełni wiary, zdają swój pierwszy, tak ważny egzamin. Jeszcze myślą o przeczytanych lekturach, datach, postaciach, faktach, o wymaganych regułkach i wzorach. Jeszcze są wśród znajomych twarzy, klas, ławek, tablic i dzienników, z zapisaną w nich historią kilku lat, spędzonych w wybranej szkole. Jeszcze nie myślą o chwili kiedy, obudzą się i nie będą nigdzie się spieszyć, biec, bać się klasówki i spóźnienia na lekcję. Jeszcze nie wiedzą, że decyzja o tym co dalej, będzie trudniejsza od egzaminu który zdali. Mają do dyspozycji cały świat i nieograniczone możliwości. Mogą wszystko, wystarczy dokonać wyboru i podjąć właściwą decyzję. Jak bardzo jest to trudne kiedy ma się naście lat, przekonają się już za chwilę. Ciekawe czy pomoże im w tym, archaicznie brzmiący wiersz Krasickiego z tegorocznej matury:
Gniewał się wędrujący i przeklinał bogi,Że mu deszcz ustawiczny przeszkadzał do drogi.
Tymczasem z boku czuwał nań rozbójnik chciwy,
Puścił strzałę: ale że przemokły cięciwy,
Padła bez żadnej mocy. Zrazu przestraszony,
Kiedy poznał, że deszczem został ocalony,
Przestał bogi przeklinać, nie złorzeczył słocie.
Często, co złe z pozoru, dobre jest w istocie.
poniedziałek, 7 maja 2012
.... i po majówce.
Długi weekend. Zostawiam na chwilę zieloną trawę z żółtymi mleczami i jadę pozachwycać się, urokami śródziemnomorskiej wyspy. Szukam słońca i zaspokajam tę potrzebę aż nadto. Odpoczywam, resetuję mózg, odłączam się od sieci i oddycham. Ciało poddaję słonecznym kąpielom, a duszę napełniam spokojem i południową mentalnością. Cieszę oczy bezchmurnym niebem, błękitną wodą, pachnącymi truskawkami, drinkami z dużą ilością kruszonego lodu i zieloną miętą. Przyjazna atmosfera, uśmiech, melodyjny język, otwartość, życzliwość pozwala się odprężyć i zdystansować od codziennych wydarzeń, i tylko reklama Ulgix-Trawienie, leku na wzdęcia, pokazywana po kilka razy w każdym bloku reklamowym, na jedynym kanale telewizyjnym dla Polonii, wzbudza mój niepokój. Czyżby zaszkodziło rodakom majowe grillowanie?
piątek, 27 kwietnia 2012
Pilnie donoszę...
Wyjechałam z miasta i pilnie donoszę, że bociany w gniazdach wysiadują potomstwo. Drzewa ubrały się w zielone listki. Krzewy zazieleniły się, a niektóre zakwitły na żółto. Pola częściowo zaorane, czekają na siew, częściowo pokryte zieloną oziminą. Rzepak obsypany żółtym kwiatem i miodowo pachnący . Dokoła śpiewy, śpiewy, śpiewy ptaków, których nie widać ale słychać donośnie. Ognisko po kilku kilometrach trasy przez las. Smakowanie drożdżowego ciasta pieczonego na ogniu i tradycyjnych kiełbasek. Wyremontowany stary budynek gospodarczy i młoda kobieta, porządkująca ogród. Krótka rozmowa i zaproszenie do środka. Stylowe meble i nietuzinkowe wnętrze w samym środku maleńkiej wioski. W ogrodzie, wielopokoleniowa rodzina chartów rosyjskich, rozkochanych z wzajemnością w gospodyni. Zamiast łańcuchów przywiązanych do drewnianych bud, wygodne materace i dużo wolności w psiej egzystencji. Na koniec spostrzeżenie młodego Niemca, mieszkającego w naszym kraju od kilku lat: jeśli w urzędzie niemieckim urzędnik mówi, że nie można czegoś załatwić to jest to oczywiste i ostateczne, a kiedy nasz urzędnik mówi " nie", to właściwie jest to moment w którym rozpoczyna się poszukiwanie sposobów załatwienia sprawy. Bardzo był zdziwiony tym faktem...
środa, 25 kwietnia 2012
Zdziwienie wiosenne!
Zazieleniło się i zakwitło. Trawniki pokryły się żółtym mleczem. Najpiękniejszy dywan jaki znam. Przyroda nie boi się połączeń kolorystycznych, dość ryzykownych. Moda raczej unika takich zestawień. Ptaki wyśpiewują najpiękniejsze arie i rywalizują porą rozpoczynania porannych treli. Ja nadganiam czas. Już czuję ciepło, przypływ energii, chęci do działania, ale jeszcze nie rejestruję wszystkich oznak wiosny. Przyroda rozkwita bez szumu medialnego, spokojnie, własnym rytmem i w odpowiednim czasie. W codziennym biegu bardziej rejestrujemy wiadomości ze świata, niż zakwitające kasztany. Kasztany, które jak co roku zakwitną w majowym czasie, ważnym dla kolejnych roczników maturzystów. Za chwilę na drzewach pojawią się owoce, urosną kalarepy i pomidory. Zaczerwienią się truskawki, nawet jak będzie deszczowo, i tylko ja, odwiedzając mój mały ryneczek warzywny, jak co roku, zdziwię się, że to już?, tak szybko?, takie duże?, gruntowe?, dorodne?, czy na pewno nasze?, rodzime?...
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
Może tym razem się uda...
Od kilku dni obserwuję mozolną pracę pary gołębi, wicia sobie gniazdka. Przylatują co chwilę, trzymając w dziobkach patyki, większe od nich. Układają, dopasowują, odlatują, aby za chwilę znów powrócić z piórkiem, gałązką, listkiem. Układają, poprawiają, zerkają na boki, przechylając główkę, a po drugiej stronie szyby, siedzi nieruchomo, moja biała kotka i czeka na odpowiedni moment, aby rozpocząć polowanie. Na szczęście żaluzja i szyba są dobrą ochroną, dla mojej pary. Kiedyś, aby zabłysnąć przede mną, mój czarny kot, przyniósł do sypialni, lekko podduszonego gołębia pocztowego i cały dumny, złożył mi go w ofierze, na mojej pościeli. Reanimowałam go, nakarmiłam i biegałam w poszukiwaniu gołębiarzy, aby dowiedzieć się, do kogo może należeć zaobrączkowany gołąb. Kiedy już ustaliłam adres pod który miałam go odnieść, mój gołąb wydobrzał na tyle, że sam odleciał. Odchowałam też kilka gołębi, które wypadły z gniazd. Karmiliśmy je i bardzo pilnowaliśmy, aby do pokoju w którym mieszkały, nie weszły koty, czyhające pod drzwiami. Odchowane, zanosiliśmy w miejsce, gdzie mieszkało ich bardzo dużo. Wypuszczaliśmy z nadzieją, że brać gołębia przyjmie je do swojego grona. Nie zawsze tak się działo. Nieraz po zapadnięciu zmroku, kiedy inne gołębie spały na dachach i w otworach katedry, znajdowaliśmy naszego gołębia, czekającego na ławce. Ale najbardziej przeżyliśmy akcję, wydobywania ze studzienki kanalizacyjnej, małego ptaszka przypominającego jaskółkę. Okazało się, że to jerzyk, odlatujący od nas na zimę. Po zmierzeniu długości skrzydełek, pani opiekująca się ptakami, w mieście odległym od mojego o 40 kilometrów, stwierdziła w rozmowie telefonicznej, że jeśli będzie dobrze karmiony i podrośnie, to zdąży się "zabrać" w daleką podróż, z innymi jerzykami. Decyzja była natychmiastowa, pudełko, samochód i w drogę. Asystowaliśmy, kiedy pałaszował dwadzieścia przygotowanych małych kuleczek, słuchając opowieści o innych ptakach. Pierwszy raz widziałam z bliska, przepiękną czaplę z postrzelonym skrzydłem. Nieruchoma i dumna, siedziała sobie na zabytkowym biurku i dopiero kiedy się poruszyła, zorientowałam się, że to żywy ptak. To chyba najsmutniejszy widok. Unieruchomiony bocian, czapla , sowa... zaopiekowane, nakarmione i bezpieczne, ale czy szczęśliwe? Szkoda, że nie wszystkie ptaki uratowane, mogą odlecieć....
środa, 18 kwietnia 2012
Ps.
I jeszcze o naszej kreatywności. Profesor Bauman uważa, że jesteśmy narodem świetnie radzącym sobie w obecnych czasach. Osiągnęliśmy przyrost dochodu narodowego taki, jak sumaryczny dochód 14 najbogatszych multimiliarderów świata i troszkę większy niż roczny przychód Apple"a. Imponująco brzmi i dumnie. Sukces ten w całości należy do Polaków, "którzy przestali się spodziewać, że rząd ich zbawi. Polska kwitnie "oddolną inicjatywą". Pomysłami, poczynaniami miejscowymi. Powszechnością przedsiębiorczości". - tak uważa profesor. Nie mamy zaufania do rządu, jesteśmy nieufni wobec instytucji i wierzymy, że jeśli sami nie zrobimy, nikt nam nie da. Nasz sukces, pisze profesor, bierze się z "naszej desperacji i z zupełnie bezczynnego /na szczęście/ rządu". Naszą gospodarność i zapobiegliwość widać szczególnie na emigracji, kiedy na przykład tamtejsze gospodynie, nie mogą się nadziwić, że z wody, jajka i mąki, można wyczarować przepyszne naleśniki, które one kupują tylko w kartonach ze sklepu i nigdy nie przyszło im do głowy, zrobić to najprostsze danie we własnej kuchni. Przypomniałam sobie bluzkę wizytową, którą sama uszyłam w czasach, kiedy na półkach był tylko ocet. Z bordowej błyszczącej podszewki ze wstawką z firanki białej, ufarbowanej też na podobny kolor. W zestawieniu z czarną spódnicą, wyglądała imponująco. I jak tu nie być przedsiębiorczym i pomysłowym, kiedy za nami tak różne koleje losu....
wtorek, 17 kwietnia 2012
Wziąć zakręt...
"Trudność jest bardziej kreatywna, bardziej twórcza, niż luksus". Wyczytałam gdzieś to zdanie i całkowicie się z nim zgadzam. Jest mi szczególnie bliskie. Kiedy pojawia się pomysł, nic nie jest w stanie mi przeszkodzić. Warunek jest jeden: pomysł jest realny i bardzo chcę go zrealizować. Do pomysłu, "podpinam" zadania które należy wykonać, aby cel osiągnąć. Po drodze oczywiście pojawiają się wątpliwości i trudności, ale nie poddaję się. Kiedy pojawia się przeszkoda, bardziej koncentruję się, jak ją pokonać. Moje przeszkody to zakręty na mojej drodze... Zakręty, jak to zakręty, są różne. Są takie, których prawie nie zauważam, takie które pokonuję z łatwością, ale pojawiają się też ostre i niespodziewane, do tego, w miejscach nieoznaczonych. Raz wchodzę w nie, ze spokojem, inne wymagają koncentracji, a nawet budzą lęk. Jak bezpiecznie wyjść z zakrętu? Jak nie wypaść z toru? Jak jechać dalej?. Kiedy dojeżdżam do zakrętu, sama jestem ciekawa ile rozwiązań pojawi się w mojej głowie, z którego skorzystam, które będzie najbardziej właściwe. Prosta droga jest przewidywalna i łatwa do pokonania, ale czy kreatywna? Kiedy jadę autostradą , ogarnia mnie rozleniwienie i nuda. Droga z licznymi zakrętami, wymaga uważności i skupienia, odpowiedniej prędkości i zebrania sił. Jest trudniejsza ale jakże satysfakcjonująca. Już wiem skąd my Polacy, jesteśmy tacy przedsiębiorczy, sprytni i pomysłowi!!! Przecież autostrady dopiero się budują!!!!!!!!!!!!! Ostatnio jechałam krętą leśną drogą. Tak. Jest zdecydowanie piękniejsza od nowej, asfaltowej i prostej...
niedziela, 15 kwietnia 2012
... i rozpoczęliśmy odliczanie!
W uroczym miejscu, z dala od świata, ale ze śpiewającymi ptakami i kwitnącymi stokrotkami, rozpoczęliśmy kolejne przygotowania, do filmowego święta. Ten sierpniowy czas, zapowiada się bardzo ciekawie, nie tylko pod względem filmowym. Będzie interesująco również muzycznie i w tym roku także benefisowo. Oczywiście tradycyjnie, padło pytanie bez odpowiedzi: jacy aktorzy odwiedzą nasz festiwal? To pytanie, zadaję mojemu koledze, który przez cały rok pracowicie odwiedza festiwale filmowe, wybiera filmy i zaprasza reżyserów, filmowców, dystrybutorów, i tylko do ostatnich chwil nigdy nie wie, jacy aktorzy potwierdzą swój udział na festiwalu. W tym roku jesteśmy nominowani do nagrody, jako najlepsze wydarzenie filmowe. Ogłoszenie wyników, na festiwalu filmowym w Gdyni. Trzymamy kciuki. Wyświetlamy filmy, najdłużej w Polsce, w najbardziej kameralnej atmosferze. Festiwal to kilkadziesiąt projekcji, ale także przepiękne, czyste jezioro, które towarzyszy nam, kiedy oglądamy filmy w plenerze, jemy posiłki i kiedy czekamy na projekcje, albo wieczorem, kiedy siedzimy przy ognisku. Za rok będziemy obchodzić czterdzieste urodziny i już intensywnie pracujemy nad przyszłoroczną edycją, na którą zapraszamy serdecznie. Na tegoroczną również.
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Czekając na...
Po raz kolejny uświadamiam sobie, że bardzo lubię czekać. Czekanie jest magiczne i często okazuje się bardziej emocjonalne i mocniej angażujące niż to, na co czekam. Zajmuje mnie i pochłania. Wypełnia i wprowadza w stan podniecenia sama myśl o tym, co będzie. W czekaniu, jest miejsce na wyobrażanie sobie, snucie planów i zastanawianie się: co jeszcze?, na kiedy?, kto co?, kto do kogo?, kto z kim?... Odliczam dni, a codzienność wydaje się jakby łatwiejsza, pogodniejsza, pełniejsza, sensowniejsza. Jeszcze chwila, jeszcze ostatnie poprawki, sprawdzanie czy już wszystko?, co można jeszcze?, czy o niczym nie zapomniałam? Tak! To już! Nareszcie! Przez moment angażuję się i biorę udział, ale czuję, jak pojawia się smutek, że za chwilę koniec, nie można niczego zatrzymać, tak szybko, za szybko...
sobota, 7 kwietnia 2012
Zrozumieć sens...
Ze świętami wielkanocnymi mam problem. Zgodnie z polską tradycją to święta wesołe, kolorowe. Przyroda budzi się do życia, ze skorupek wylęgają się małe żółte kurczaczki, na półkach czekają na nas czekoladowe baranki i zające. Do kościoła biegniemy ze święconką, koniecznie z bukszpanem i suszoną kiełbasą. Wcześniej malujemy pisanki, myjemy okna, robimy generalne porządki, kupujemy nowe stroje i rozpoczynamy świętowanie. Niedzielę rozpoczynamy uroczystym śniadaniem, a w poniedziałek, koniecznie polewamy się wodą. Jak to połączyć z ukrzyżowaniem i śmiercią. Z okrucieństwem człowieka wobec człowieka. Zupełnie tego nie umiem poskładać. Dlatego nie idę z koszykiem do kościoła, nie maluję jajek, nie kupuję baranków, zajączków i czekoladowych jajeczek . Bardziej ten czas nastraja mnie do zatrzymania się na chwilę. Rozmyślam sobie i czytam, staram się zrozumieć sens...
czwartek, 5 kwietnia 2012
Smakować samotność...
Żyjemy wiążąc się w pary. Na singli patrzymy podejrzanie. Kiedy odchodzi partner, szybko szukamy następnego. Nie dajemy sobie często czasu, na złapanie oddechu. Pusty dom, samotna kawa, puste łóżko jest nie do zniesienia. Tracimy sens życia, nie mamy chęci na snucie planów, na spotkania, realizowanie siebie. W nocy nie możemy spać, a jeśli już zaśniemy, budzimy się o stałej godzinie i przez naszą głowę, płyną wciąż te same myśli i pytanie: dlaczego?, dlaczego?, dlaczego?. Tak jesteśmy zajęci rozpamiętywaniem tego co było, że właściwie, nie dajemy sobie szansy na posmakowanie tego, co jest. Często tworzymy nowy związek i powielamy scenariusz z poprzedniego. Po czasie znów przychodzi rozczarowanie, a może nawet decyzja o rozstaniu. Nie dając sobie szansy na wyzdrowienie, na pobycie ze sobą, poznanie swoich potrzeb, tego jak chcemy być, powielamy utarty schemat. Nie tworzymy nowej wartości. Nie robimy kroku do przodu. Tworzymy neurotyczne relacje, traktując partnera jak lekarstwo na dolegliwość i oczekując cudownego uzdrowienia. A co, jeśli obydwoje jesteśmy "chorzy"? Kto wtedy zaaplikuje lekarstwo? Kto, kim się zajmie? A. Wiśniewski napisał w swojej książce: "Samotność według filozofów, jest jedynym sprawdzeniem naszego istnienia. Dzięki niej uspokajamy duszę i karmimy ją tym co w nas najpiękniejsze, najważniejsze i najlepsze. Wymaganiami wobec samych siebie i innych, potrzebą bycia kimś lepszym i dojrzalszym". Smakuję sobie od jakiegoś czasu samotność i stwierdzam, że ma bardzo wykwintny smak....
piątek, 30 marca 2012
Książki w spadku...
Od jakiegoś czasu skupiliśmy uwagę na emeryturach, a okazuje się, że wrze w szkolnictwie. Zmianie ulega dotychczasowy system nauczania historii. Uczniowie nie będą wkuwali na pamięć dat i będą mogli decydować, w jakim wymiarze interesuje ich historia i ile czasu chcą poświęcić na jej naukę. Zmiany dotyczą też innych przedmiotów. Trudno ocenić tak od razu zasadność i skuteczność wprowadzanych reform, ale jedno jest pewne, wszystkie zmiany powodują wprowadzanie nowych podręczników do nauki. Każda reforma sprawia, że te podręczniki z których uczyli się uczniowie dotychczas, można wyrzucić do kosza. Jest to kuriozalne, szczególnie w przypadku podręczników do historii, w których data bitwy pod Grunwaldem jest przecież wciąż taka sama. Okazuje się, że tak naprawdę, najbardziej zainteresowane wprowadzaniem zmian w szkolnictwie jest "lobby wydawnicze", dla którego nowe podręczniki to duży zysk. Przypomniały mi się czasy mojej szkoły. Książki bardzo często "otrzymywaliśmy w spadku" od starszych uczniów. Sami bardzo szanowaliśmy książki, bo wiedzieliśmy, że będą uczyły się z nich, inne dzieci. Na ostatniej kartce w książce, znajdowała się tabelka, w której wpisywaliśmy swoje nazwiska i z ciekawością czytaliśmy nazwiska poprzedników. W książce nie robiliśmy notatek, nie zaginaliśmy stron, nie wyrywaliśmy kartek. Przed wakacjami, pracowicie czyściliśmy gumką wszystko to, co można było wymazać, aby książka wyglądała jak nowa.Wiedzieliśmy że książka to papier, papier to drzewo, drzewo to las, a jeśli zniszczymy las to zniszczymy nasze środowisko. W nowoczesnej szkole, książkę ma zastąpić tablet. Naprawdę książka odejdzie do lamusa?. Trochę żal gumki, książki, cyrkla, linijki, plastikowych okładek i drewnianych piórników...
czwartek, 22 marca 2012
O co toczymy wojnę?
W ciągu 8 sekund na świecie rodzi się 34 dzieci - 5 w Indiach, 4 w Chinach i 1 w UE. Szacuje się, że w ciągu tygodnia w gazecie New York Times, drukuje się więcej informacji niż przeciętny człowiek w XVIII wieku, poznał przez całe życie. Codziennie wysyłamy i czytamy więcej wiadomości, niż jest ludzi na świecie. Ilość wiedzy technologicznej podwaja się co dwa lata, a to oznacza, że za chwilę to czego się nauczyliśmy, będzie nieaktualne. Najbardziej poszukiwane zawody jeszcze nie istnieją. Przygotowujemy uczniów do pracy w zawodach, których nie potrafimy nazwać. Będą one korzystać z technologii która dopiero zostanie wynaleziona, żeby rozwiązać problemy o których nawet nie wiemy, że istnieją. Ostatnio przetestowano trzecią generację światłowodów, wystarczy na ich końcach zainstalować urządzenia. Będą one przesyłać 10 trylionów bitów na sekundę jednym włóknem, co można porównać do 150 milionów jednoczesnych rozmów telefonicznych...
W takim tempie rozwija się świat, a my toczymy wojnę o wiek, w jakim za kilkanaście lat, będziemy przechodzić na emeryturę!!!
więcej informacji: http://www.youtube.com/watch?v=syYiX39GdAg&feature=related
Takie tam tęsknoty.
Zaproszenie na wyprzedaż dywanów po okazyjnej cenie. Ciekawe ile osób odpowie na takie zaproszenie? Czy ktoś jeszcze kupuje dywany? Tyle rzeczy stało się niepotrzebnych. Tak bardzo zmieniły się nasze przyzwyczajenia. Zupełnie np. przestaliśmy korzystać z trzepaków. Kiedyś centralne miejsce na podwórku, na spotkania, gimnastykę, trzepanie dywanów. Trzepak ożywał szczególnie w okolicach świąt, a nawet czasami tworzyła się kolejka, kiedy któryś z sąsiadów, trzepał kilka dywanów, a do tego kilka mniejszych chodników. Zimą, czekając na swoją kolej do trzepaka, niektórzy odświeżali swoje dywany, trzepiąc je na śniegu. Potem kilka trzepnięć na trzepaku i dywan był gotowy. Najtrudniej mieli ci od dużych dywanów , takich 3x4. Aby je zawiesić potrzebna była sąsiedzka pomoc. Niestety nie wszystkie dywany miały okazję wisieć na trzepaku. Były też takie, na których stały ciężkie meblościanki. Te, nie były trzepane. Trzepak był też punktem informacyjnym o sąsiadach. Wiedzieliśmy kto ma stary dywan, kto wymienił na nowy, jakie lubi kolory i wzory. Dywany tureckie, tkane, z długim włosem i krótko strzyżone, w kolorowe, albo geometryczne wzory, kwadratowe i owalne, z frędzlami i bez... Niektórzy dywan po przyniesieniu do domu chronili przed zadeptaniem , nie zdejmując z niego folii. Na dywan nie wchodziło się w butach, więc kiedy przychodzili goście, zdejmowali buty i ubierali kapcie. Trzepanie dywanów to była męska rzecz, dlatego czasami dochodziło do kłótni małżeńskich, jeśli któryś z panów próbował walczyć z ustalonym porządkiem. Do lamusa odeszły też trzepaczki wiklinowe, metalowe powlekane kolorowym tworzywem. Może skrzyknijmy się na facebooku i wytrzepmy jakiś dywan, na zapomnianym trzepaku?
środa, 21 marca 2012
Wiosenne powitanie.
Pierwszy w tym roku wyjazd nad morze. Puste nadmorskie miasteczka, w oczekiwaniu na to, co już za chwilę... Gdzieniegdzie prace remontowe. Na straganach jeszcze "dekoracja zimowa"- czapki i ciepłe szaliki, ale jest też bursztyn i widokówki. Wszystko na swoim miejscu... tylko gdzie jest morze?. Od zawsze ten sam dreszczyk emocji. Jakie będzie, wzburzone czy spokojne, szumiące czy bardziej przypominające taflę jeziora. Już je słyszę, czuję ... jeszcze tylko pas zieleni, schody... i JEST. Jak zawsze dostojne, ogromne, pewne siebie. Wita mnie cichym pomrukiem fal, pustą plażą, i mokrym piaskiem. Słychać mewy. Fiśka wita się z morzem zawsze tak samo. Wbiega i bez względu na porę roku, wpada do wody i chwilę w niej brodzi. Potem szczęśliwa biegnie brzegiem, od czasu do czasu, zanurzając psie łapy w wodzie. Dochodzimy do kutra rybackiego, oglądamy złowione ryby. Wyjątkowo szybko w tym roku, odbyły się nasze "zaślubiny z morzem"...
poniedziałek, 19 marca 2012
O miłość inaczej...
Co to jest miłość? Dziś na to pytanie udzielił odpowiedzi, neurobiolog z uniwersytetu. Określił miłość jako czynność mózgu, który tworzy specjalny program, aby dwoje ludzi zechciało zbliżyć się do siebie, w celu prokreacji. Następnie mózg włącza drugi program, aby dwoje ludzi zechciało zostać ze sobą na dłużej, i stworzyć warunki do wychowania dzieci. Pomocny w tym jest hormon o nazwie oksytocyna, który wydziela się w momencie, kiedy osoby są ze sobą blisko, przytulają się, dotykają, całują. Oksytocyna uzależnia parę i powoduje, że potrafi ona wytrwać w związku kilka, a nawet kilkanaście lat. Osoby "zaprogramowane", tworzą więc związki o takim stażu, jaki jest im potrzebny do wypełnienia misji na ziemi, czyli przedłużenia gatunku. Hhmmmmm ... a miało być tak pięknie w związku z nadejściem wiosny i budzeniem się miłosnych uczuć...
czwartek, 15 marca 2012
Kiedy umrze ostatnia pszczoła...
Wiadomość sprzed chwili: "kiedy umrze ostatnia pszczoła, pozostanie nam tylko, cztery lata życia na ziemi"!!! Straszna wiadomość, mrożąca krew w żyłach. Pszczół jest coraz mniej. Giną, bo środowisko w jakim obecnie żyją jest dla nich toksyczne, śmiertelne, skażone. Pszczoły przegrywają walkę z człowiekiem, bo ten poprawia świat, nawozi, zmienia, eksperymentuje, modyfikuje. Zachwiał się więc ekosystem pszczół, pogubiła się królowa, trutnie, i robotnice... i co, i nic. Oglądamy sobie spokojnie, jak na ekranie naszego telewizora, przez jakieś miasto, przeszła sobie kolejna manifestacja. Nie robi to na nas specjalnego wrażenia, Przecież to kolejny protest, różniący się od innych tym, że protestujący niosą tym razem, żółto czarną maskotkę pszczoły. Nie czujemy zagrożenia. Świat oglądamy jak film na ekranie telewizora, bezpieczny, nierealny, oddalony od naszego. Wydarzenia poruszają nas przez chwilę i interesujemy się nimi, w zależności jak długo żyją na ekranie, dzień, dwa, tydzień. Jeśli "film" jest za długi, nudzimy się i tracimy zainteresowanie. Ciekawe jaka wiadomość, w jaki sposób zakomunikowana, jak bardzo wstrząsająca, poruszy nas tak naprawdę?. Jaka nas przestraszy? Czy zdążymy, aby jeszcze coś uratować, czemuś zapobiec?
wtorek, 13 marca 2012
Naprawdę warto!
Zdziwiła mnie ostatnio informacja, że w naszym kraju, organizuje się tyle różnorodnych szkoleń /w większości bezpłatnych/, że zaczyna brakować beneficjentów, chętnych do wzięcia udziału w tych projektach. Czy rzeczywiście już wszyscy chętni się przeszkolili, nabyli nowych umiejętności, zdobyli nową wiedzę? Sądząc po ilości osób na szkoleniach, tak nie jest. Brak wiedzy, słabe wykształcenie, obawa przed podjęciem decyzji, przed zmianą, powoduje, że żyjemy w lęku, boimy się o miejsce pracy, boimy się mieć własne zdanie, boimy się zawalczyć o szacunek, sprawiedliwość, o prawdę. Godzimy się na bylejakość, na złe traktowanie, na niekompetencję, na złe przepisy, oszustwa, afery, na niegospodarność itd.itd. Z lęku przytakujemy i mamy nadzieję na ciepłą posadkę, na święty spokój, na „jakoś to będzie,” i z niecierpliwością czekamy na „emerytalną śmierć”. Wierzymy naiwnie, że ktoś za nas zdecyduje, podpowie, załatwi, coś nam da. To iluzja, to droga donikąd. Tylko w reklamach świat wygląda pięknie. W życiu nie ma nic za darmo. W trudnych dla nas sytuacjach, pozostajemy sami, z niezapłaconym rachunkiem, kredytem, długiem. To Grecji, pomaga świat! Bezbronnemu, zawstydzonemu swoją sytuacją człowiekowi, nie pomaga nikt. Pozostaje sam ze swoimi problemami. Dlatego warto zadbać o siebie, zainwestować w siebie, w swoje kompetencje, w rozwój osobisty, nową specjalizację. Wykorzystać doświadczenie i zrobić krok do przodu. Dlaczego tak ważna jest inwestycja w siebie? Bo tylko rozwój, świadomość swoich mocnych stron i własnych możliwości, posiadanie alternatywnej drogi, tzw. „drugiego sera”, pozwala nam, znaleźć własne miejsce, nie tylko na drodze zawodowej. Daje siłę do działania, do pokonywania przeszkód, do wyrażenia własnego zdania i pozwala na najważniejsze, na WZIĘCIE ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA WŁASNE ŻYCIE!!!
piątek, 9 marca 2012
Moja Pani M.
Witała mnie zawsze słowami: "moje serce przyjechało". Jej mały biały domek, opleciony różami, był jak z bajki. Przez kilkanaście lat, prawie w każdą niedzielę, jechałam do niej "ładować akumulatory". Siadałyśmy w kuchni, ja na miękkim fotelu, ona na drewnianej ławie, wyścielonej baranim kożuchem. Na tradycyjnej kuchni, gotował się obiad, pod kuchnią buzował ogień, a my rozmawiałyśmy pijąc kawę. Zmieniały się pory roku, mijały lata, a Pani M. czekała na mnie w swoim domku, otoczonym modrzewiami. Pamiętam jak założyła " Klub Kochania Ludzi", którego hasłem przewodnim było – precz z rzeczami, liczy się tylko drugi człowiek. Nauczyła mnie, że gość to radość, nie kłopot. To ona tłumaczyła i pokazywała, jakimi prawami rządzi się świat przyrody, i jak łatwo jest żyć, korzystając z tej mądrości. Jak dzieląc się z innymi, można mieć coraz więcej i więcej. Jak można kochać i czekać, tęsknić, i cieszyć się ze spotkania. Jak można tak po prostu, powiedzieć osobie bliskiej, że jest dla nas ważna. Uczyła mnie rozmawiać o śmierci, przemijaniu, tęsknocie, odchodzeniu. Pokazała jak ważny jest stół, przy którym gromadzą się ludzie, ogień pod kuchnią i potrawy, takie zwyczajne i proste. Dziwiła się po co ludziom tyle rzeczy... Nie ma już Pani M. w białym domku, wyjechała w rodzinne strony, ale tak często nadal jest ze mną...
czwartek, 8 marca 2012
08.03. Skype. Rozmowa z bratem...
Ja: zobacz, na TVP Kultura- Urszula Dudziak;
Brat: tak, jest piękna!
Ja: wydała książkę i tak pięknie powiedziała, że ma dopiero 68 lat!
Brat: tak, kobieta spełniająca się!
Ja: ma tyle radości w sobie i tyle planów na przyszłość;
Brat: myślę, że jesteś na tej samej drodze;
Ja: może tak!?
Brat: kupmy jej książkę, ale najważniejsze byśmy ŻYLI po swojemu, tak
wyjątkowo!!!!
Ja: piękny wpis na blogu i znów płaczę sobie;
Brat: dlaczego Kochana?
Ja: bo się wzruszam;
Brat: bardzo to w Tobie szanuję i uważam, że należy tę część Ciebie
absolutnie chronić!
Ja: tak, czuję, że wtedy staję się taka bezbronna, ale jednocześnie silna
w taki łagodny sposób;
Brat: zdecydowanie tak!
Ja: tylko mój kot tego zupełnie nie rozumie, stara się mnie pocieszyć i
cały czas się do mnie przytula;
Brat: to zrozumiałe, Kochana; chce żeby było Ci dobrze...
Brat: tak, jest piękna!
Ja: wydała książkę i tak pięknie powiedziała, że ma dopiero 68 lat!
Brat: tak, kobieta spełniająca się!
Ja: ma tyle radości w sobie i tyle planów na przyszłość;
Brat: myślę, że jesteś na tej samej drodze;
Ja: może tak!?
Brat: kupmy jej książkę, ale najważniejsze byśmy ŻYLI po swojemu, tak
wyjątkowo!!!!
Ja: piękny wpis na blogu i znów płaczę sobie;
Brat: dlaczego Kochana?
Ja: bo się wzruszam;
Brat: bardzo to w Tobie szanuję i uważam, że należy tę część Ciebie
absolutnie chronić!
Ja: tak, czuję, że wtedy staję się taka bezbronna, ale jednocześnie silna
w taki łagodny sposób;
Brat: zdecydowanie tak!
Ja: tylko mój kot tego zupełnie nie rozumie, stara się mnie pocieszyć i
cały czas się do mnie przytula;
Brat: to zrozumiałe, Kochana; chce żeby było Ci dobrze...
środa, 7 marca 2012
Mam dość!
Och, jak mam dość tych wszystkich porad dla kobiet. Zjawisko doradzania i ulepszania kobiety, nasila się przed "marcowym świętem". Jak mamy się ubrać, jaki mieć makijaż, jak dbać o siebie, jak rozwijać swoją osobowość, co i jak ugotować, jak poderwać mężczyznę, jakiej szminki użyć aby się spodobać, jak przez żołądek trafić do jego serca, jak dbać o dzieci, jak rozmawiać z teściową, jak się odchudzić, jak przygotować przyjęcie, jaki krem jest właściwy pod oczy, na oczy, na szyję, na brodę. Oj, właściwie jakiego użyć na brodę, to nie wiem. Czyżby broda umknęła podpowiadaczom?. Szkoda, że zamiast porad, nikt NAS nie pyta czego chcemy, tak naprawdę ...
sobota, 3 marca 2012
Zgodnie z instrukcją!
Chyba już czas się przebudzić! Nie udawać, że czekam na wiosnę, tylko przyjąć do wiadomości fakt, że wiosna już jest. Dziś poczułam ją naprawdę i pierwsze co zrobiłam, to poprzestawiałam meble. Czy to wystarczy?. Co jakiś czas wymagam zupełnego "przemeblowania". Tak mam zapisane w mojej "instrukcji obsługi"! Nie zawsze kończy się na przemeblowaniu pokoju, nieraz potrzebuję przemeblowania życia. Rewolucyjnych zmian, burzących dotychczasowy porządek. Tej wiosny, czuję narastającą we mnie, chęć ZMIANY. Duszę się w dotychczasowym "byciu". Zaczynam się wiercić i kręcić. Oglądam sobie to co jest i myślę, czego tak naprawdę potrzebuję? Co chciałabym zmienić? Czego szukam i czy to znajdę? Czy będę mogła wrócić, jeśli okaże się, że to nie to? Z czym najtrudniej mi się rozstać? Czuję jak dojrzewam do "nowego" a jednocześnie coś trzyma mnie w tym "starym". Tak dużo lęku, niepewności i pytań. Tej wiosny czas udzielić na nie odpowiedzi...
wtorek, 28 lutego 2012
Podobno już są!
Podobno przyleciał już pierwszy bocian. To dziwne, bo zawsze przylatują pod koniec marca. Może w tym roku wiosna będzie naprawdę szybko? Bociany mogą coś o tym wiedzieć. Są takie mądre. Przemierzają co roku tysiące kilometrów i wracają do swoich gniazd. Szukają partnerów, aby założyć bocianią rodzinę. W wielkich, wyścielonych słomą i patyczkami gniazdach, składają jaja. Sprawiedliwie przez wiele dni, na zmianę ogrzewają je i cierpliwie czekają na pisklęta. Kiedy już małe pojawią się na świecie, muszą się nieźle natrudzić, aby wykarmić głodomory. Potem jeszcze tylko nauka latania i czas powrotu do ciepłych krajów. Dla mnie bociany, są początkiem budzenia się do życia przyrody, kiedy przylatują i zapowiedzią jesieni, kiedy opuszczają swoje gniazda. Symbolem początku i końca. Powtarzalności, ale też przemijania. Lubię kiedy przylatują. Szkoda tylko, że "ciąża" u bocianów trwa tak krótko....
Co musiałoby się stać?
Deszcz i szarość za oknem nastroiły mnie nostalgicznie. Zatęskniłam za słodkim zapachem obcego lądu, słońcem od rana do wieczora i niebieskim, bezchmurnym niebem. Zatęskniłam za radością naszych "bankrutujących", południowych sąsiadów. Bawią się poprzebierani w kolorowe stroje. Śmieją i tańczą, jak rozbawione dzieci, nic sobie nie robiąc z kryzysów i gróźb. Pewnie o ich kryzysie, to my wiemy więcej niż oni. Pomyślałam o nas. Najlepsi w unii, najwyższe wskaźniki, ale na twarzach nie widać radości. Powaga, smutek, niezadowolenie, zazdrość, szarość i przeszłość. Zamartwianie się, powściągliwe okazywanie radości, tyle nam wolno, tyle możemy. Jak grzeczne dzieci, słuchające rodziców wyznaczających zakazy i nakazy, nie wierzymy w siebie, wciąż czujemy się gorsi, niedoskonali. Wyobraziłam sobie kolorowy, poprzebierany tłum przemierzający ulice naszych miast. Hmm. Tak, nie pasujemy do takich zabaw. To nam nie przystoi. Nam nie. Ciekawe, co musiałoby się stać, aby nasz "karcący rodzic" pozwolił sobie na więcej "dziecka spontanicznego". Czy umielibyśmy tak jak inni?
.... też się rozstać!?
Rozstanie. Koniec. Zamknięcie pewnego etapu. Rozpacz i żal. Dzielenie nagromadzonych przez lata sprzętów, książek i płyt. Rozstaniom towarzyszą, a może nawet biorą w nich udział, nasi wspólni znajomi. Znajomi, których lubiliśmy, spędzaliśmy wspólnie wakacje, oglądaliśmy filmy, siedzieliśmy razem przy ognisku, zwiedzaliśmy obce kraje, rozmawialiśmy na różne tematy... Rozstanie dzieli nie tylko sprzęty, dzieli także znajomych. Właściwie ten podział dzieje się w sposób naturalny. Nie wyrażając tego głośno, każda ze stron zabiera ze sobą swoich znajomych i już. A właściwie rzecz odbywa się bez dyskusji i przepychanek. Każdy wie, po której jest stronie. Po tej drugiej, pozostają osoby, z którymi łączą nas wspomnienia, sympatia, ale jest to temat tabu. O nich się nie rozmawia, nie wspomina. Czasami tylko dzwoniąc konspiracyjnie przypominają nam o tym, że są...
piątek, 24 lutego 2012
Nie czekać na wiosnę!?
Słońce, odczuwalne ciepło i dłuższy dzień, to oczywiste oznaki zbliżającej się wiosny. A tak naprawdę, rozkwitające w doniczkach krokusy, tulipany i przebiśniegi w ogródku, mówią nam, że wiosna już jest. A ja chcę, żeby była zima!!! Metrowe zaspy, duże mrozy, paraliż komunikacyjny i długi, długi wieczór. Najlepiej taki od wczesnego popołudnia, żebym mogła zaszyć się w domu i.... czekać na wiosnę. To czekanie wypełnić czytaniem, pisaniem, oglądaniem, byciem ze sobą tak bardzo blisko. Jeszcze nie "budzić się do życia", ale czekać sobie w mojej gawrze na przebudzenie. Chcę zatrzymać "zimowy sen", a wraz z nim ten stan spowolnienia, rozleniwienia, wyciszenia i oczekiwania. Rozkoszować się ciszą i smakować spokojne godziny wydłużonych wieczorów, podczas których tak wiele się wydarza, zanim nadejdzie sen. Lubię czekać na...... bo, kiedy kończy się lato, tak bardzo jest mi żal słońca z którym muszę się pożegnać na długie miesiące. Żal mi krótkich nocy, których szkoda na sen, kwitnącej przyrody i śpiewających ptaków. Ciepłych wieczorów i kawy pitej w ogrodzie. Żal mi intensywności z jaką wtedy żyję i mojej niespożytej energii do działania..... I jak tu żyć, jak żyć???
Mozliwość podróżowania!
Po raz szósty brałam udział w otwarciu festiwalu podróżników "Włóczykij". Małe kino, niesamowici ludzie, niesamowita atmosfera. Na ekranie slajdy, filmy z podróży i spotkania z podróżnikami. Porusza mnie pasja z jaką opowiadają o swoich przygodach. Gna ich ciekawość świata, przeżycia przygody, spełnienia marzeń z dzieciństwa, albo szukania nowej drogi po tragicznych doświadczeniach. A my dzięki temu mamy okazję przepłynąć ocean kajakiem i zobaczyć jak niewiele człowiekowi potrzeba do życia. Poczuć siłę przyrody. Przeżyć serię burz. Zachwycić się ptasią przyjaźnią w której człowiek na wielkiej wodzie jest trochę większym ptakiem, któremu można zaufać i przysiąść bez obaw na wyciągniętej dłoni. Możemy odbyć podróż do Indii, Wietnamu, Pakistanu z górnikiem, którego wypadek w kopalni wyłączył z pracy zawodowej. Jego barwna opowieść pełna humoru, dowcipów i gwary śląskiej, zaczarowała festiwalową publiczność. W namiocie jak co roku, degustacja potraw. Tym razem kuchnia ukraińska z pysznymi pierogami, śledziami i kanapką ze słoniną i ogórkiem. Czwartkowy wieczór i nieznany świat, pełen nowych smaków, zwyczajów, obyczajów, tradycji. Nieskończony i nieprzewidywalny. Jak dobrze choć przez chwilę pobyć w "innym świecie", bez wiadomości, polityków, kryzysów, powodzi, dużych albo zbyt małych opadów śniegu, kursu franka i majtek Dody. O, jak dobrze!!!
wtorek, 21 lutego 2012
Poczuć "Wstyd".
Lutowy poniedziałek z powiewem wiosny i wieczór z filmem "Wstyd". Przedpremierowy pokaz z umiarkowaną ilością widzów. Na ekranie historia samotnego mężczyzny, który swej męskości doświadcza albo za pieniądze, albo z przygodnie napotkanymi kobietami. Szybki seks go podnieca, zaspokaja, wyzwala. Każdy akt to nowy rozdział, bez dalszego ciągu. Można go otwierać wciąż i wciąż na nowo. Rytuały codziennego dnia i seks jednym z nich. Brak bliskości, przywiązania, czułości. Życie w Nowym Jorku, spełnienie w pracy, stabilizacja finansowa i zupełna pustka. Pornografia na ekranie laptopa i w życiu. Łatwo, szybko, bez zobowiązań. Bez emocji i bliskiego kontaktu. Trudniej, kiedy trzeba zbudować relacje, doświadczyć intymności, spełnić czyjeś oczekiwania. Zagubienie i uczucie osamotnienia. Rozczarowanie i poszukiwanie uzasadnienia - " Nie jesteśmy złymi ludźmi, tylko przychodzimy ze złych miejsc". Refleksja po filmie? Samotność jako uniwersalne uczucie naszych czasów. Samotność, która jest w nas, niezależnie od miejsca, w którym żyjemy.
niedziela, 19 lutego 2012
Zbieranie znaczków...
W naszym konsumpcyjnym świecie, często jesteśmy zapraszani do zbierania kuponów, talonów i wklejania ich do klaserów, aby po zebraniu odpowiedniej ilości, wymienić na darmową nagrodę. W życiu takie "znaczki" zbieramy, kiedy zostaną urażone nasze uczucia. Odczuwamy gniew, poczucie krzywdy, ale zamiast wyrażenia uczucia na zewnątrz , kolekcjonujemy "znaczki" aż do wymiany ich na "darmową nagrodę". Znaczki zbieramy doświadczając trudnych sytuacji w codziennym życiu. Kierowca autobusu, odjeżdżający z przystanku, kiedy biegniemy - znaczek. Kolejka do lekarza i kilkugodzinne oczekiwanie na wizytę - znaczek. Za szybka jazda samochodem i patrol policyjny na drodze, wręczający nam mandat - znaczek. Dwójka w dzienniczku naszego dziecka - znaczek. Powrót do domu i leżąca skarpeta naszego męża na środku pokoju. To jest ten moment, kiedy bez poczucia winy następuje "darmowa nagroda". To jest ten moment, kiedy już nie zbieramy znaczków, tylko wyrzucamy z siebie całą serię uzbieraną wcześniej. Jeśli trafiliśmy na męża uzbrojonego w swoje znaczki , może dojść do wymiany nie tylko znaczków, ale całych klaserów ze znaczkami. Do wymiany serii znaczków albo rozmowy za pomocą klaserów, dochodzi bardzo często w sytuacjach najmniej spodziewanych. Kiedy odwiedziłam ostatnio moją koleżankę, już w drzwiach zobaczyłam ją z całą serią znaczków. Wiedziałam, że zamiana na darmową nagrodę na pewno nastąpi. Nie wiedziałam tylko kiedy. Nastąpiła szybciej niż myślałam....
sobota, 18 lutego 2012
Mężczyzna o kobiecie....
"..dziewczynka, gdy stanie się kobietą, będzie wiedziała, jak poruszać się w świecie.
A w szczególności zrozumie, że:
Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna.
Gdy się cieszy, to się wygłupia albo jest pijana.
Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy kimś się zainteresuje, to się puszcza.
Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi, to jest bezwstydna.
Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie, czego chce.
Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna.
Jeśli chce być kimś - to znaczy, że przewróciło się jej w głowie,
a jak nie chce być kimś, to jest głupią kurą.
Jeśli jest sama, to znaczy, że nikt jej nie chciał, a jeśli jest z kimś, to znaczy, że cwana.
...a gdy dostaje furii - to jej się tylko tak zdaje."
A w szczególności zrozumie, że:
Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna.
Gdy się cieszy, to się wygłupia albo jest pijana.
Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy kimś się zainteresuje, to się puszcza.
Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi, to jest bezwstydna.
Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie, czego chce.
Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna.
Jeśli chce być kimś - to znaczy, że przewróciło się jej w głowie,
a jak nie chce być kimś, to jest głupią kurą.
Jeśli jest sama, to znaczy, że nikt jej nie chciał, a jeśli jest z kimś, to znaczy, że cwana.
...a gdy dostaje furii - to jej się tylko tak zdaje."
Wojciech Eichelberger, Wysokie Obcasy, 25/2000
piątek, 17 lutego 2012
Tańczyć naprawdę...... i wytańczyć siebie!
Taniec - nazywam go często zbiorem dziwnych ruchów, wykonywanych najczęściej w grupie podrygujących ludzi. Muzyka, wyjście na parkiet i gibanie się w różne strony. Dla mnie jakoś mało pociągające... Jednak jest taniec, który porusza. Taniec, który wyraża emocje, pobudza zmysły. Taniec, który jest prawdą o nas, o naszym ciele, naszej ekspresji, naszym zawstydzeniu. Wyrażaniu siebie, tak jak czujemy, jak chcemy. Taniec, który wypływa z nas, jest naszym nazywaniem świata, opisywaniem go. Takiego tańca uczyła Pina Bausch. Oglądając tancerzy w jej Teatrze Tańca pomyślałam - o matko, ale brzydkie ciała, takie wyraziste, naturalne, nieproporcjonalne, stare. Potem przyszła refleksja. Jaki świat otacza nas na co dzień? Świat wystylizowany, wygładzony, koniecznie w zgodzie z obowiązującymi trendami. Ekran, okładka, koncert - wszystko wykreowane i przewidywalne. Dostępne tylko dla niewielu. Reszta nie akceptując siebie, tęskni za "doskonałym wzorem". Pina dawała tancerzom przestrzeń do eksperymentowania, poszukiwania, wydobywania z ukrycia, odsłaniania przed światem. Opowiadała historie bez słów. "Krytyczna, ale opiekuńcza, budująca, nigdy oceniająca" - taka była Pina. Ciekawe, jak wytańczyłabym wiatr, burzę, miłość, smutek, tęsknotę albo bezradność. Bardzo ciekawe ......... ???
czwartek, 16 lutego 2012
Życie jak z bajki ?!
Bajka z dzieciństwa scenariuszem naszego życia? To ciekawe. Nigdy nie myślałam o bajkach z dzieciństwa w taki sposób. Moją ulubioną bajką był Kopciuszek. Rozmyślam więc i porównuję. Przywołuję w pamięci obrazki z życia Kopciuszka i szukam analogii. Bajka i moje życie. Kopciuszek czy Królewna?. Oczekiwanie na wróżkę czy bardziej na księcia??. Samodzielne podejmowanie decyzji czy raczej zdanie się na los szczęścia?. A może tęsknota za królewiczem?. Ślub i pałac sposobem na "bajkowe życie"?. Czy w moim życiu czas Kopciuszka się skończył, teraz pora na bycie księżniczką?. Ile z bajki o Kopciuszku jest w moim realnym życiu?. Rozmyślam, porównuję, dociekam, czytam..... Dowiaduję się, że powstało siedemset wersji bajki o Kopciuszku. Opisane są dalsze losy Kopciuszka już przy boku księcia. Życie Kopciuszka w pałacu i jej osamotnienie połączone z nudą i "nicnierobieniem". Odkrycie potrzeby niesienia pomocy słabszym kobietom pracującym w pałacu. Wychodzenie z pałacu i niesienie pomocy mieszkającym w okolicy najuboższym gospodyniom domowym. Pomysł założenia towarzystwa i objęcie funkcji prezeski. Odnalezienie sensu i swojego miejsca w życiu. To przedziwne ale realizuję podświadomie scenariusz. Scenariusz, którego nie znałam do końca. Bajka scenariuszem na życie? Coś w tym jest!
środa, 15 lutego 2012
Spotkanie...
Wtorkowe wieczory to spotkania z jogą. To spotkania z własnym ciałem i własnymi ograniczeniami. To dotykanie miejsc w ciele, śpiących sobie spokojnie, czekających na swoją kolej. Codzienność to powtarzalność pewnych czynności uruchamiających tylko niektóre potrzebne mięśnie. Inne czują się zwolnione z aktywności. Joga wyrywa je z uśpienia. Podrywa do działania. Trochę zdziwione stawiają opór, próbują walczyć, wysyłają sygnały. Moje ciało oddzielone od moich myśli. Pozostawione gdzieś na bocznym torze. Samotne, opuszczone. Spotkania z jogą pozwalają mi to zobaczyć. Poczuć i zrozumieć mowę mojego ciała. Zdziwić się po raz kolejny, że oddycham. Wypełnić oddechem brzuch, mostek, piersi. Poczuć zawstydzenie, kiedy wypełniony powietrzem brzuch unosi się wysoko... Czuję jak powoli odzyskuję moje ciało!.
wtorek, 14 lutego 2012
Zamiast!?
Dziś Walentynki. To chyba jedno z niewielu świąt, które ma tylu przeciwników. Dlaczego jednak w tym dniu, tak po prostu, nie powiedzieć moim bliskim, jak bardzo są dla mnie ważni? Wysyłam więc od rana maleńkie serducha i jakoś tak ciepło robi mi się na moim bijącym sercu. Wysyłam, wysyłam i uświadamiam sobie, że tak wielu osobom chcę powiedzieć, w tym właśnie dniu - pamiętam, myślę, jestem. Podobno powstają "ruchy społeczne" torpedujące ten dzień. Padła propozycja, aby w tym dniu obchodzić dzień singla. W niektórych pubach osoby, które się właśnie rozstały, mogą zdjęcie "byłego" wymienić na drinka. Jesteśmy kreatywni, zastępując jedno święto, innymi obchodami. Tylko po co??? A może tak, po prostu uśmiechajmy się do siebie, nie od święta. Bądźmy ze sobą, tak naprawdę, nie od święta. Ale może to trudniejsze i stąd tyle kombinacji "zamiast"?
poniedziałek, 6 lutego 2012
Najważniejsze: nie zawieść!!!
Od zawsze towarzyszyły mi zwierzęta. Pierwszy był kot, przygarnięty z podwórka. Potem był pies, maleńki, rudy, z sąsiedniej ulicy. Przynosiłam i odnosiłam go do jego psiej mamy, czekając na dzień, w którym dostanę zgodę, aby został ze mną na zawsze. Uratowała mnie babcia. Przekonała rodziców, że dzieci powinny mieć psa. Potem były jeszcze: Tora, Belka, Filip. Teraz są ze mną biała kotka Zuzia i ruda suczka Fiśka. Gdzieś po drodze organizowałam też dom dla bezpańskich zwierząt, porzuconych albo przywiązanych do drzewa. Jak można skrzywdzić zwierzę, bezgranicznie nam ufające i bezbronne? Jak można wyrzucić z samochodu psa i odjechać? Jak można potem spokojnie żyć? Psa wyrzuconego rozpoznaję natychmiast. Czeka na swego pana, nie oddalając się z miejsca "wyrzucenia". Rozgląda się i nie pozwala sobie pomóc. Rozgląda się i czeka, albo biegnie oszalały za samochodem, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Ten z wczoraj był mały. Biegał i drżał z zimna. Podnosił łapki, które paraliżował mu dziesięciostopniowy mróz. Rozglądał się i czekał. Czekał na swojego pana, który go wybrał, nazwał, bawił się z nim, zabrał do samochodu na przejażdżkę. Próbowałam pomóc. Niestety, to nie na mnie czekał. To nie ja znałam jego imię. Nie mógł pojechać ze mną, bo zawiódłby swego "pana". On nie znał prawdy...... ja tak!
Subskrybuj:
Posty (Atom)