sobota, 30 czerwca 2012

Cyrk przyjechał!

Przyjechał cyrk. Rozstawił, a może bardziej pasowałoby tu określenie poupychał, jakby trochę wstydliwie,  swoje namioty  na małym kawałku trawnika przy centrum handlowym. Cyrk Zalewski. Jeszcze niedawno przyjazd cyrku do miasta był wydarzeniem , ściągającym tłumy. Kiedy do miasta przyjeżdżał cyrk, zajmował najbardziej eksponowane miejsce. Jakby  "rozsiadał" się na kilka dni,  na zielonym trawniku  i wzbudzał zainteresowanie dużych i małych. Odświętnie ubrani zasiadaliśmy na drewnianych ławkach i  z otwartą buzią  przeżywaliśmy akrobacje pod sufitem namiotu. Wyczekiwaliśmy występów zwierząt, szczególnie ryczących z niezadowolenia lwów. Potem jeszcze parada koni, chodzące na dwóch łapkach pudle, biedne słonie, które musiały usiąść na małym stołeczku, skaczące małpki i tresowane gołębie.   Jakże żałośnie wygląda dziś cyrk i   tylko nazwa, wydaje się  bardzo adekwatna do tego, co dzieje się w środku namiotu.

sobota, 23 czerwca 2012

Truskawkowe wspomnienie.

Jeszcze o truskawkach, bo temat wróci pewnie dopiero za rok.Truskawki to wspomnienie z dzieciństwa, kiedy  w wakacje jechałam do babci i tam, czekała mnie uczta truskawkowa. Uczta w zbieraniu, jedzeniu, szypułkowaniu i odwożeniu do skupu. Kiedy przyjeżdżałam, przez  pierwszy dzień byłam gościem i mogłam rozkoszować się ukochanym klimatem wiejskiego domu, i zaczarowanego podwórka mojej babci. Na drugi dzień, mój status gościa odchodził do przeszłości i po śniadaniu, maszerowałam na pole truskawkowe. Miałam do wyboru zbieranie, albo szypułkowanie zebranych owoców. Wesoło było i podczas zbierania, i w trakcie szypułkowania. Moja niecierpliwość była jednak wystawiana na ciężka próbę.  Truskawki zapełniające dość szybko wiklinowy koszyk, nie przerażały mnie tak, jak zbieranie jagód.  Na sezon truskawkowy przyjeżdżała cała rodzina, ze wszystkich "stron świata". Był to czas nie tylko pomagania babci przy zbiorach, ale również najpiękniejszy czas bycia ze sobą, opowiadania i wspominania, a obrazki z tamtych lat pozostały  do dziś. Pamiętam jak z moją kuzynką, napełniłyśmy wielką miskę  truskawkami z własnoręcznie zrobionym makaronem, zamknęłyśmy się w pokoju i założyłyśmy się, która więcej zje. Oj, długo po tej uczcie, nie mogłam nawet spojrzeć na to letnie danie. Inny obrazek to wóz drabiniasty pełen koszyków z truskawkami i konie, które odwoziły nas do skupu, ciągnąc z wysiłkiem zapakowany wóz. Głowy podskakiwały nam kiedy wracaliśmy już bez obciążenia, pędząc drogą z kostki brukowej. Truskawki królowały w całej wiosce. Na truskawkowe wakacje czekało się cały rok. Do zbiorów potrzebne były duże i małe ręce.Wszystko się zmieniło, tylko truskawki pachną wciąż tak samo...

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Truskawkowe pole.

Czerwiec to sezon truskawkowy. Pilnuję aby nie przegapić bo wiem, że trwa krótko. Jadę więc po truskawki do pobliskiej wioski. Przez przypadek trafiam  na plantację i po kilku zdaniach zamienionych z jej właścicielką wiem, że za chwilę będę jadła najlepsze truskawki na świecie.  Odbieram je wprost z miejsca zbiorów, w namiocie rozstawionym na polu, wypełnionym truskawkowym zapachem. Delikatne,  soczyste,  pachnące,  dojrzałe. Na truskawkowym polu pracuje kilkadziesiąt osób. Zielone pole i pochylone plecy zbieraczy napełniających owocami wiklinowe łubianki. W kolorowych strojach,   przypominają mi kadr z  "Chłopów" czy "Nocy i dni". Przez chwilę towarzyszę właścicielce plantacji. Każda ze zbierających osób ma swój numerek. To przy nim zapisywany jest napełniony owocami, kolejny koszyk.  Im więcej zapisanych koszyków tym większa wypłata na koniec  dnia. Tuż obok, truskawkowymi skrzynkami zapełnia się samochód,  transportujący owoce do przetwórni. Liczy się czas, więc nie przeszkadzam. Pakuję swoje truskawki do samochodu. W prezencie dostaję jeszcze bochenek własnoręcznie  upieczonego chleba na zakwasie, z ziarnami słonecznika. W domu smażę konfiturę z truskawek, taką prawdziwą jak kiedyś. W nowym domu w zimowy wieczór, z upieczonym drożdżowym ciastem, będzie najpiękniejszym przypomnieniem truskawkowego pola.

niedziela, 17 czerwca 2012

W czym jesteśmy podobni?

Tuż za miedzą, słowiańska wioska. W ramach warsztatów,  przenoszę się wraz z grupą,  w czasy bez reklam, telewizorów, telefonów. Zwiedzamy chałupy pokryte strzechą. Niskie z małym wejściem, aby nie uciekało ciepło. W centralnym miejscu, palenisko. Dokoła drewniane ławy  do spania.  Wyprawione skóry upolowanych zwierząt, do przykrycia.  Na suficie suszące się zioła. Drewniany stół,  gliniane naczynia.  Kilka domów skupionych wokół studni i miejsce na handel. Najważniejszy i najbogatszy we wsi, to kowal i  garbarz. Jeszcze miejsce do którego  wstęp  ma tylko  ksiądz. Wszystko otoczone drewnianymi, ostro zakończonymi słupami chroniącymi przed wrogiem. W pobliżu rzeka. Do handlu i do  codziennego życia.  Przez  chwilę,  wcielamy się w rolę Słowian. Strugamy drewniane łyżki, w rozżarzonym miechem palenisku, ogrzewamy kawałek metalu  i  ciężkim młotem wykuwamy noże. Z kolorowych włóczek, pleciemy bransoletki. Nawlekamy koraliki na skórzane rzemienie i zawieszamy na szyi. Zajmuje nam to kilka godzin, a przecież trzeba jeszcze  w żarnach zmielić  ziarno na mąkę, upiec chleb i zdążyć ze wszystkim przed zachodem słońca...  Leżę sobie na drewnianej ławie, w samym środku słowiańskiej wioski, wygrzewam się w słońcu i rozmyślam, jak było kiedyś i jak wielu zmian dokonał  człowiek. Wyobrażam sobie tamtych ludzi, przeniesionych do naszego ucywilizowanego,  zabieganego świata. Pewnie byliby zdziwieni tak samo jak my teraz, wcielając się w ich role.  Ale jest coś, w czym bardzo upodobniliśmy się do tamtych czasów. To bycie w ciągłym kontakcie...  oni na wyciągnięcie ręki, my na  wyciągnięcie telefonu.  Historia zatoczyła koło!?

niedziela, 10 czerwca 2012

Wybieram mecz!!!

Dziś się rozmarzyłam...  Wyobraziłam sobie nasz kraj jako organizatora wszystkich rozgrywek piłkarskich. Nie tylko europejskich, ale światowych. Każdy kto miałby ochotę zagrać, przyjeżdżałby do nas i na naszych pięknych stadionach, kopałby piłkę od rana do nocy. My przyjmowalibyśmy wszystkich serdecznie i dekorowalibyśmy samochody i domy. W strefach kibica i przed  ekranami rozstawionymi w różnych miejscach, integrowalibyśmy się i  dopingowalibyśmy piłkarzy. Po rozegranych meczach, do późnych godzin nocnych,  trwałaby zabawa w lokalach i na ulicach. Uśmiechalibyśmy się do siebie i jednoczyli we wspólnej sprawie trzymania kciuków, za kolejną drużynę. Telewizja nadawałaby transmisje, a  największym zmartwieniem byłaby pogoda, może chore gardła i niewyspanie ... 
Zupełnie nie interesuję się sportem, nie wiem o co chodzi w rzutach karnych,   nie wiem, kiedy jest spalony. Nie znam nazwisk piłkarzy i nie wiem, która drużyna  ma szansę na wygraną.  Nie interesuje mnie, kto gra w drużynie narodowej i nie znam  odpowiedzi na pytanie, dlaczego tylu facetów biega  za jedną piłką. Jeśli jednak miałabym  do wyboru,  sfrustrowanych, narzekających, niezadowolonych, jątrzących polityków,  albo mecze,  zdecydowanie wybrałabym  to drugie.

wtorek, 5 czerwca 2012

Dlaczego to robią???

Czuję, że symbolem tegorocznego lata będzie PSZCZOŁA. Życie  pszczół, podobno najpiękniej opisał Maurycy Maeterlinck. Tak twierdzi "mój pszczelarz". Poszukałam i zamówiłam książkę wydaną w Polsce w 1923 roku, dostępną już tylko  w antykwariatach. Maeterlinck zawarł w niej,  swoje dwudziestoletnie obserwacje życia pszczół i opisał je językiem staromodnie brzmiącym, ale w sposób poetycko-filozoficzny. A to jedno z pytań z tej książki, na które nie znam odpowiedzi:
"W imię czegoż to sto tysięcy dziewic podejmuje dobrowolnie takie brzemię pracy, jakiego by nie uniósł żaden niewolnik człowieczy pod razami bata. Dlaczego też wyrzekają się pszczoły snu; rozkoszy miodu i wywczasów brata swego, motyla? Mogłyby przecież żyć jak on.  Nie popędza ich do pracy głód. Na pożywienie starczą każdej dwa lub trzy kwiaty.  Czemuż tedy oblatują dwieście do trzystu kielichów, gromadząc skarby, których słodycz pozostanie im zupełnie nieznana". M. Maeterlinck
Ktoś zna odpowiedź? 

... i jeszcze do obejrzenia: http://www.youtube.com/watch?v=B1B2xEtJuTU
 




poniedziałek, 4 czerwca 2012

Nie nasz interes?

 .... i otworzyły się okna.  Tak intensywnie, dawno nie było. Dużo pracy,  pomysłów, wzruszeń  i  rozmów z ciekawymi ludźmi. Każdy człowiek to osobna historia.  Historia niepowtarzalna. Dziś opowieść o pszczelarzu, konserwatorze zabytków i jego  pszczołach. Jadę na wieś,  po miód, ale jeszcze nie wiem, że miód który kupuję jest najlepszym miodem  na świecie, wyprodukowanym przez pszczoły z pyłków kwiatowych, bez dodatku cukru.  O pszczołach już pisałam, ale  dzisiejsza  historia   bardzo mnie poruszyła. Po raz kolejny zobaczyłam, jak niszczymy przyrodę, bezbronną i słabą. Tak nam się wydaje, tak o niej myślimy, ale mam przeczucie, że w przyrodzie nic nie ginie i nic, nie dzieje się bezkarnie. Zapłacimy, a właściwie już płacimy  za bezduszność, bezmyślność, bezkompromisowość.  Pszczoły, małe mądre, pracowite, produkujące miód, pyszny, zdrowy, leczniczy. Ich zadanie jest proste. Poszukać kwiatów, zapylić, nazbierać pyłków, przynieść do ula, i "wyprodukować"  miód. Proste ale jakże niebezpieczne, od kiedy człowiek stosuje chemię. Tego pszczoły nie potrafią przewidzieć, kiedy, w jakim miejscu i o której godzinie, lot z pyłkiem do ula, będzie  śmiertelnie niebezpieczny.  Giną więc. Kiedyś duże gospodarstwa rolne miały obowiązek informować o opryskach, teraz nikt tego nie robi. Nie nasz interes? Pszczół też nie!