Pamiętam czasy, kiedy w sklepach był tylko ocet na półkach, wyroby czekoladopodobne i buty na kartki. Szaliki i czapki robiłyśmy na drutach. Haftowałyśmy, szyłyśmy .... Potem pojawiły się sklepy komercyjne w których było wszystko, ale nie dla wszystkich. Zmieniały się czasy, zmieniały się nasze sklepy. Przybywało towarów. Zachłysnęliśmy się mnogością i dostępnością. Przestało opłacać się robienie na drutach, szydełkowanie, robienie przetworów. Kalkulowaliśmy i wychodziło, że nie warto upiec ciasta, zrobić domową konfiturę, wydziergać szalik, uszyć sukienkę. Wystarczy wyprawa do sklepu... Nasyciliśmy się. Nakupowaliśmy. Naoglądaliśmy tylu pięknych rzeczy, dostępnych w przeróżnych rozmiarach, kolorach, gatunkach. Możemy kupić wszystko, ale chyba coraz mniej cieszymy się z tego faktu. Masowość przestała być atrakcyjna. Szukamy wyrobów z duszą, z sercem. Odnawiamy to co stare, postarzamy to co nowe. Odnajdujemy radość w tworzeniu. Robótki ręczne wracają? Odwiedziłam ostatnio malutką pasmanterię z tysiącem guzików, tasiemek, koronek, wstążeczek i postałam sobie w kolejce, jak za dawnych lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz