Witała mnie zawsze słowami: "moje serce przyjechało". Jej mały biały domek, opleciony różami, był jak z bajki. Przez kilkanaście lat, prawie w każdą niedzielę, jechałam do niej "ładować akumulatory". Siadałyśmy w kuchni, ja na miękkim fotelu, ona na drewnianej ławie, wyścielonej baranim kożuchem. Na tradycyjnej kuchni, gotował się obiad, pod kuchnią buzował ogień, a my rozmawiałyśmy pijąc kawę. Zmieniały się pory roku, mijały lata, a Pani M. czekała na mnie w swoim domku, otoczonym modrzewiami. Pamiętam jak założyła " Klub Kochania Ludzi", którego hasłem przewodnim było – precz z rzeczami, liczy się tylko drugi człowiek. Nauczyła mnie, że gość to radość, nie kłopot. To ona tłumaczyła i pokazywała, jakimi prawami rządzi się świat przyrody, i jak łatwo jest żyć, korzystając z tej mądrości. Jak dzieląc się z innymi, można mieć coraz więcej i więcej. Jak można kochać i czekać, tęsknić, i cieszyć się ze spotkania. Jak można tak po prostu, powiedzieć osobie bliskiej, że jest dla nas ważna. Uczyła mnie rozmawiać o śmierci, przemijaniu, tęsknocie, odchodzeniu. Pokazała jak ważny jest stół, przy którym gromadzą się ludzie, ogień pod kuchnią i potrawy, takie zwyczajne i proste. Dziwiła się po co ludziom tyle rzeczy... Nie ma już Pani M. w białym domku, wyjechała w rodzinne strony, ale tak często nadal jest ze mną...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz