poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Może tym razem się uda...

Od kilku dni obserwuję mozolną pracę pary gołębi, wicia sobie gniazdka. Przylatują co chwilę, trzymając w dziobkach patyki, większe od nich. Układają, dopasowują, odlatują, aby za chwilę znów powrócić z piórkiem, gałązką, listkiem.   Układają, poprawiają, zerkają na boki, przechylając główkę, a po drugiej stronie szyby, siedzi nieruchomo, moja biała kotka i  czeka na odpowiedni moment, aby rozpocząć polowanie. Na szczęście żaluzja i szyba są dobrą ochroną, dla mojej pary.  Kiedyś, aby zabłysnąć przede mną, mój czarny kot, przyniósł do sypialni, lekko podduszonego gołębia pocztowego i cały dumny, złożył mi go w ofierze, na mojej pościeli. Reanimowałam go, nakarmiłam i biegałam w poszukiwaniu gołębiarzy, aby dowiedzieć się, do kogo może należeć zaobrączkowany gołąb. Kiedy już ustaliłam adres pod który miałam go odnieść, mój gołąb wydobrzał na tyle,  że  sam odleciał. Odchowałam też kilka gołębi, które wypadły z gniazd. Karmiliśmy je i bardzo pilnowaliśmy, aby do pokoju w którym mieszkały, nie weszły koty, czyhające  pod drzwiami. Odchowane, zanosiliśmy w miejsce, gdzie mieszkało ich bardzo dużo. Wypuszczaliśmy z nadzieją, że  brać gołębia przyjmie je do swojego grona. Nie zawsze tak się działo.  Nieraz po zapadnięciu zmroku, kiedy inne gołębie spały na dachach i w otworach katedry,  znajdowaliśmy naszego gołębia, czekającego na ławce. Ale najbardziej przeżyliśmy akcję, wydobywania ze studzienki kanalizacyjnej, małego ptaszka przypominającego jaskółkę. Okazało się,  że to jerzyk, odlatujący od nas na zimę. Po zmierzeniu długości skrzydełek, pani opiekująca się ptakami, w mieście odległym od mojego o 40 kilometrów,  stwierdziła w rozmowie telefonicznej,  że jeśli będzie dobrze karmiony i podrośnie, to zdąży się "zabrać" w daleką podróż, z innymi jerzykami. Decyzja była natychmiastowa, pudełko, samochód i w drogę. Asystowaliśmy,  kiedy pałaszował dwadzieścia przygotowanych małych kuleczek, słuchając opowieści o innych  ptakach. Pierwszy raz widziałam z bliska, przepiękną czaplę z postrzelonym skrzydłem. Nieruchoma i dumna,  siedziała sobie na zabytkowym biurku i dopiero kiedy się poruszyła, zorientowałam się,  że to żywy ptak. To chyba najsmutniejszy widok. Unieruchomiony bocian, czapla , sowa... zaopiekowane, nakarmione i bezpieczne, ale czy szczęśliwe? Szkoda, że nie wszystkie ptaki uratowane, mogą odlecieć....

Brak komentarzy: