poniedziałek, 6 lutego 2012

Najważniejsze: nie zawieść!!!

Od zawsze towarzyszyły mi zwierzęta. Pierwszy był kot, przygarnięty z podwórka. Potem był pies, maleńki, rudy, z sąsiedniej ulicy. Przynosiłam i odnosiłam go do jego psiej mamy, czekając  na dzień, w którym dostanę zgodę, aby został ze mną na zawsze. Uratowała mnie babcia. Przekonała rodziców, że dzieci powinny mieć psa. Potem były jeszcze: Tora, Belka, Filip. Teraz są ze mną biała kotka Zuzia i ruda suczka Fiśka. Gdzieś po drodze organizowałam też dom dla bezpańskich zwierząt, porzuconych albo przywiązanych do drzewa. Jak można skrzywdzić zwierzę, bezgranicznie nam ufające i bezbronne? Jak można wyrzucić z samochodu psa i odjechać? Jak można  potem  spokojnie żyć?  Psa wyrzuconego rozpoznaję natychmiast. Czeka na swego pana, nie oddalając się z miejsca  "wyrzucenia".  Rozgląda się i  nie pozwala sobie pomóc. Rozgląda się i czeka, albo biegnie oszalały za samochodem, nie bardzo rozumiejąc co się stało. Ten z wczoraj był mały. Biegał i drżał z zimna. Podnosił łapki, które paraliżował mu dziesięciostopniowy mróz. Rozglądał się i czekał. Czekał na swojego pana, który go wybrał, nazwał, bawił się z nim, zabrał do samochodu na przejażdżkę. Próbowałam pomóc. Niestety, to nie na mnie czekał. To nie ja znałam jego imię. Nie mógł pojechać ze mną, bo zawiódłby swego "pana".  On  nie znał prawdy...... ja tak! 

Brak komentarzy: